W perspektywie ostatniego półtora roku rozdźwięk pomiędzy notowaniami WIG20 a pozostałych głównych indeksów warszawskiej giełdy – mWIG40 i sWIG80 – jest ogromny. Podczas gdy od końca maja ubiegłego roku wskaźnik warszawskich blue chips zyskał ponad 20 proc., inwestycja w sWIG80 przyniosła trzykrotnie wyższy zysk – przekraczający 60 proc.
W październiku różnica między notowaniami największych spółek a kursami średnich i małych firm zaczęła się jednak zmniejszać. Czyżby zagraniczni gracze zdecydowali się wreszcie na realizację rekordowych zysków z inwestycji na rynkach rozwiniętych, które ostatnio dostały mocno w kość?
Zagraniczny kapitał nie trafi nad Wisłę. Na razie
Eksperci przekonują, że nie. Takie zjawisko – jeżeli w ogóle nastąpi, to dopiero po ograniczeniu QE.
– Od początku roku różnica stóp zwrotu z indeksów S&P500 oraz WIG20, czyli tego, na który dominujący wpływ ma kapitał zagraniczny, wynosi aż 30 pkt proc. Dlatego kapitał, który windował ceny na giełdzie amerykańskiej, może szukać nowej „przystani" – takich gospodarek na świecie, które znajdowały się do tej pory w recesji lub przynajmniej odnotowywały spowolnienie wzrostu zauważalnie poniżej poziomu potencjalnego. Moment ograniczenia QE wprawdzie przejdzie echem sporej korekty na rynkach globalnych, jednak może być istotnym czynnikiem, który spowoduje powrót inwestorów zagranicznych na GPW i inne giełdy wschodzące w dłuższej perspektywie. Będzie to moment niepodważalnej już poprawy sytuacji gospodarczej nie tylko w Polsce, ale i na świecie – mówi Bartosz Arenin, zarządzający w Copernicus Capital TFI.
Podobnego zdania jest również Michał Szymański, partner zarządzający w Money Makers. – Ograniczenie QE, choć początkowo na pewno wywoła negatywną reakcję rynków, powinno nastąpić w momencie, gdy gospodarka amerykańska będzie na ścieżce wzrostu. Z kolei poprawa w gospodarce nie tylko amerykańskiej, ale i globalnej powinna popchnąć kapitał ku bardziej ryzykownym aktywom, czyli akcjom rynków wschodzących. Tym bardziej że rynki rozwinięte są już obecnie powyżej szczytów z 2007 r., czego nie można powiedzieć o wielu rynkach rozwijających się, w tym Polski – zauważa Michał Szymański.