Od styczniowego szczytu niemiecki indeks DAX, chiński Shanghai Composite i nasz WIG20 straciły odpowiednio: 10,5 proc., 24,7 proc. oraz 15,2 proc. Amerykański S&P 500 jest na symbolicznym plusie i przysłowiowy rzut kamieniem dzieli go od pobicia rekordu wszech czasów. Rozbieżność między USA i resztą świata pogłębia się.
– Indeks gromadzący wszystkie rynki (rozwinięte i wschodzące) z wyjątkiem USA od szczytu styczniowej euforii spadł już o 14 proc. Także w skali ostatnich 12 miesięcy jego zmiana jest ujemna. Mamy do czynienia z niesłychaną dywergencją między mocnym zachowaniem indeksów na Wall Street i resztą świata – zwraca uwagę Tomasz Hońdo, starszy analityk Quercus TFI.
Eksperci szukają przyczyn tego stanu rzeczy w dwóch źródłach. Pierwszym są wojny handlowe wywołane przez prezydenta USA. Drugim polityka Fedu, która przekłada się na mocnego dolara, a ten bezpośrednio uderza w rynki wschodzące. Abstrahując już od przyczyn dywergencji, różne kierunki zmian na światowych giełdach są zdaniem niektórych analityków alarmującym sygnałem.
– Klasyczna międzyrynkowa dywergencja często poprzedza kluczowe punkty zwrotne na Wall Street – mówi Piotr Neidek, analityk techniczny DM mBanku. Punkt zwrotny nie musi jednak od razu oznaczać kryzysu. – Moim zdaniem nie jest to jeszcze zwiastun kryzysu. Rynki antycypują zmianę równowagi ekonomicznej między USA a resztą świata. Ponadto z uwagi na wzrost awersji do ryzyka kapitał uciekał do najbardziej stabilnej przystani, czyli obecnie USA – dodaje Kamil Hajdamowicz, młodszy zarządzający Aktywami Vienna Life.