Spadkowa korekta na nowojorskim parkiecie, strasząca inwestorów na pozostałych rynkach, została w ostatnich dniach powstrzymana. Na głównych giełdach europejskich nastroje wyraźnie się poprawiły.
Dwie korekty i mała stabilizacja
Na światowych parkietach sytuacja była zróżnicowana. Spadkowa korekta na Wall Street, której złowróżbne echa rozprzestrzeniały się na pozostałe giełdy, wyraźnie wyhamowała, co nie oznacza, że potencjał niedźwiedzi uległ wyczerpaniu. Dla nowojorskich indeksów bilans pierwszych czterech sesji minionego tygodnia był dodatni, choć jedynie w przypadku Nasdaq Composite zwyżka przekraczała 1 proc. S&P 500 jeszcze w poniedziałek mocno straszył, spadając w ciągu dnia zdecydowanie poniżej 2600 punktów, w okolice dołków z kwietnia i maja. Byki zdobyły się jednak na skuteczną, choć niezbyt spektakularną obronę rynku. Indeks w środę i czwartek trzymał się już minimalnie powyżej 2650 punktów. Trudno na razie wyrokować w kwestii dalszego rozwoju wypadków. Końcówka roku pozwala mieć nadzieję, że zarządzający będą starali się wyciągnąć indeksy choć symbolicznie nad kreskę, choć biorąc pod uwagę szacunki, mówiące że nawet 80 proc. handlu na Wall Street generują automatyczne systemy transakcyjne, nie jest to wcale takie pewne, nie wiadomo bowiem, czy algorytmy mają „zaszyte” tak przestarzałe wzorce.
Na głównych giełdach europejskich można natomiast mówić o wzrostowej korekcie trwającej od początku roku tendencji spadkowej. DAX po sięgającym 1,5 proc. spadku, znalazł się w miniony poniedziałek na poziomie w początku grudnia 2016 r., czyli najniżej od dwóch lat. W czwartek był już 1,3 proc. wyżej. Niewielkie to osiągnięcie, ale wzrostowe tygodnie nie zdarzają się od ponad pół roku zbyt często. Biorąc pod uwagę, że poprzedni kończył się przekraczającym 4 proc. tąpnięciem, jakieś odreagowanie zdecydowanie się należało. Było to tym bardziej uzasadnione, że pojawiło się kilka pozytywnych informacji, mogących służyć jako pretekst do poprawy nastrojów. Można do nich zaliczyć uniknięcie scenariusza całkowitego chaosu na brytyjskiej scenie politycznej, ustępstwa włoskiego rządu w sprawie budżetu oraz dobrze, przynajmniej początkowo, przyjęte sygnały po posiedzeniu EBC. Mario Draghi podtrzymał wcześniejsze plany odnośnie do polityki pieniężnej, ale zadeklarował możliwość reinwestowania środków pochodzących z mającego się zakończyć w grudniu programu skupu obligacji. Gorsze prognozy dotyczące wzrostu gospodarczego nie były zaś dla nikogo zaskoczeniem.
Choć MSCI Emerging Markets do czwartku zwyżkował o prawie 1,4 proc., czyli niemal tyle samo co DAX, to w przypadku rynków wschodzących można mówić o ustabilizowaniu się sytuacji i utrzymywaniu się indeksu w dalszym ciągu pośrodku między październikowym dołkiem a lokalnym szczytem z pierwszych dni grudnia.
Warszawa odwraca głowę od dna
Miniony tydzień okazał się dla naszego rynku całkiem udany. WIG20 zyskał co prawda w trakcie pierwszych czterech sesji tylko 1,3 proc., a więc nieco mniej niż MSCI EM, ale znacznie więcej niż S&P 500 i tyle samo co DAX. Punktowy bilans jest więc niezły, ale znacznie ważniejsza jest poprawa sytuacji indeksu naszych największych spółek, przynajmniej w ujęciu technicznym. Po tym, jak wypełniła się trwająca od końca czerwca do końca października niedźwiedzia formacja głowy z ramionami, od kilku tygodni można obserwować jej przeciwieństwo, czyli odwróconą głowę z ramionami. Z mozołem kształtuje się jej prawe ramię, a powodzenie tego procesu pozwalałoby widzieć w nieodległym czasie WIG20 w okolicy 2400 punktów, czyli na poziomie szczytu z końca sierpnia. To perspektywa całkiem przyjemna i realna jak na dwa tygodnie przed końcem roku. Realna, oczywiście, pod warunkiem że otoczenie nie przyniesie negatywnych niespodzianek, a zagraniczny kapitał dominujący w segmencie naszych blue chips, nie zniechęci się do niego.