Deeskalacja napięcia geopolitycznego na Bliskim Wschodzie. Zapomniana już decyzja Ludowego Banku Chin z pierwszych dni roku o obniżeniu stopy rezerw obowiązkowych, co wpompowało w tamtejszą gospodarkę dodatkowe miliardy dolarów. Oczekiwanie na podpisanie przez Stany Zjednoczone i Chiny w tym tygodniu, długo wyczekiwanej przez rynki finansowe, umowy handlowej tzw. pierwszej fazy. Nadzieje na poprawę koniunktury w strefie euro. Czy wreszcie startujący już we wtorek nowy sezon publikacji wyników kwartalnych na Wall Street, który przecież, ku uciesze giełdowych byków, otworzą duże amerykańskie banki, mogące pochwalić się dwucyfrowym skokiem zysków netto w ostatnim kwartale 2019 roku, pomimo że spodziewana dynamika zysków wszystkich spółek z indeksu S&P 500 prawdopodobnie będzie zbliżona do zera.

To wszystko każe wierzyć w wystąpienie efektu stycznia nie tylko na giełdach w USA czy Europie Zachodniej, lecz także na większości światowych parkietów. No właśnie... Czy aby na pewno? Czy ta dość jednostronna giełdowa ocena sytuacji nie jest przypadkiem ostrzeżeniem? Historia trwającej od lat hossy na Wall Street pokazuje, że tamtejsze giełdy, a w ślad za nimi wiele innych, przez większość czasu wspinały się po ścianie strachu. Teraz natomiast tego strachu brakuje? Wszystko, co budziło rynkowy niepokój, nagle wyparowało. Nawet duże wykupienie amerykańskiego S&P 500, niemieckiego DAX-a czy francuskiego CAC już dawno przestało zaprzątać głowę posiadaczy akcji. Jeżeli do tego dodamy fakt, że umowa handlowa między USA i Chinami już od dawna jest zdyskontowana, a deeskalacja napięcia na Bliskim Wschodzie również nie stanowi nowego pretekstu do zwyżek – bo to też już zostało zdyskontowane – to nagle kurczy się liczba potencjalnych impulsów do kupna akcji. Nie ma już czego się bać i nie ma już pod co grać. Nie jest więc wykluczone, że korekta gdzieś już czai się za rogiem. Dlatego kto wie, czy obecny tydzień nie będzie ostatnim wzrostowym, a później samoistnie, bez żadnego powodu, rozpocznie się realizacja zysków. ¶