Dawno nie gościliśmy w tej rubryce Cadillaca, więc warto przypomnieć najważniejsze fakty. Musimy się tu cofnąć... o kilka stuleci i przenieść do Francji czasów króla Ludwika XIV. Otóż tam narodził się kawaler Antoine de Lamothe-Cadillac, który na przełomie XVII i XVIII wieku przybył do Ameryki. Czym się zasłużył? Około roku 1701 założył na zachodnim brzegu jeziora Erie miejscowości Ville d'Etroit (z francuskiego Wąskie Miasto), która z czasem zmieniła nazwę na Detroit. W XX wieku stała się centrum amerykańskiego przemysłu samochodowego i siedzibą wielu marek, w tym tej najbardziej luksusowej. Powołał ją do życia w 1902 roku Henry Leland, a nazwą postanowił oddać hołd założycielowi miasta.

Amerykańska marka, wzorem swojego patrona, zawsze słynęła z klasy, elegancji i luksusu. Jej samochody miały w sobie coś majestatycznego. Tym bardziej zaskakuje model Seville Opera Coupe, który wydaje się być parodią limuzyny. Patrząc na niego, przypominam sobie dowcip z lekko niecenzuralną pointą. Podmiot liryczny w finale wykręca sobie śrubkę z pępka i odpada mu pewna część ciała. Ta z tyłu, na cztery litery. Ten wóz wygląda tak, jakby ktoś „wykręcił mu śrubkę z pępka". Odciął szlachetny tył i w jego miejsce doczepił „rufę" jakiegoś zwykłego sedana. To jednak nie dowcip, lecz świadoma decyzja firmy.

Seville został stworzony przez projektantów Cadillaca jako samochód mniejszy od poprzednika (model Calais), ale luksusowy. Miał za zadanie konkurować z rosnącymi w siłę limuzynami z Europy, przede wszystkim Mercedesem i BMW. To zmusiło Amerykanów do nowej strategii marketingowej. Powstał wóz dość drogi, mniejszy, ale świetnie wyposażony i spełniający wysokie oczekiwania majętnych klientów. Nazwą nawiązano do hiszpańskiego miasta znanego ze skarbów sztuki oraz architektury. Produkcja rozpoczęła się w 1975 roku, a model doczekał się pięciu generacji; z taśm zniknął w 2004 roku.

W ofercie dominowały sedany, ale powstała też nietuzinkowa, krótka wersja Opera Coupe, o której dziś mowa. Egzemplarz z 1978 roku proponuje właśnie Stacja Klasyki. To samochód z pierwszej generacji, posiadający charakterystyczne „koła" przytwierdzone na błotnikach jak w przedwojennych autach. Pod maską pracuje widlasta ósemka o pojemności 5,7 litra i mocy 183 KM. Do tego oczywiście automatyczna skrzynia biegów. Jak podkreśla właściciel, powstało tylko 500 egzemplarzy, ten ma numer 363. Ile z nich dotrwało do dziś? Trudno orzec. Na pewno wart jest uwagi i ma potencjał. Cena może zaskakiwać – to tylko 40 000 zł, ale trzeba zaznaczyć, że to jedynie wydatek początkowy, ponieważ temu Cadillacowi przyda się solidna renowacja.