Szara strefa zyska na antylichwie

Ministerstwo Sprawiedliwości z poparciem premiera drastycznie zmniejszyło maksymalną dochodowość pożyczek, co spowoduje, że wiele firm przestanie ich udzielać, wypychając klientów do szarej strefy.

Publikacja: 28.06.2019 11:00

Szara strefa zyska na antylichwie

Foto: Adobestock

– Skorzysta głównie szara strefa, lombardy, działalność parapożyczkowa, podmioty stosujące konstrukcje prawne umożliwiające obchodzenie ustawy. To szara strefa pożyczkowa jest dziś problemem i jej eliminacja powinna być celem Ministerstwa Sprawiedliwości – mówi Agnieszka Wachnicka, prezes Fundacji Rozwoju Rynku Finansowego.

Nierentowne pożyczki

We wtorek rząd zdecydował o skokowym ścięciu maksymalnego limitu kosztów pozaodsetkowych pożyczek do 20 proc. z obecnych 55 proc. To spowoduje, że zaledwie 10 proc. pożyczek może pozostać w ofercie firm (tak szacował PwC w 2017 r., gdy po raz pierwszy – pod koniec 2016 r., pojawił się pomysł ścięcia limitu do 20 proc.). Kolejne 20 proc. pożyczek oscylowałoby na granicy rentowności i nie wiadomo, czy utrzymałyby się w ofercie. Pozostałe 70 proc. byłoby nierentowne, więc firmy przestałyby je sprzedawać i ich dotychczasowi nabywcy, czyli około 1 mln klientów, zostałoby odciętych od finansowania.

– Działania resortu wymierzone w firmy pożyczkowe, które stosują się do ustawy, wzmacniają szarą strefę. Bulwersujące przypadki lichwy, na które powołuje się resort, dotyczą przestępców i podmiotów działających na granicy prawa, a nie firm pożyczkowych – dodaje Wachnicka.

Nie ma co liczyć na banki, bo dla nich ci klienci są zbyt ryzykowni. – Jak można wyczytać z założeń do nowych regulacji, to sektor bankowy miałby przejąć tę część rynku, która obecnie jest obsługiwana przez instytucje pożyczkowe. Banki do pewnego poziomu finansowania mogą nie przestrzegać nawet rekomendacji nadzorczych Komisji Nadzoru Finansowego. Ale biorąc pod uwagę charakterystykę i ryzyko klienta instytucji pożyczkowych oraz bankową ocenę ryzyka kredytowego, założenia ustawowego w praktyce nie uda się w pełni zrealizować i większość z klientów zostanie bez finansowania. Beneficjentem tego stanu będą firmy pożyczkowe działające w szarej strefie – ocenia Krzysztof Waliszewski, prof. Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu.

Według PwC do szarej strefy pożyczkowej może trafić 200 tys. klientów. – Konsekwencją przejścia do szarej strefy będzie wzrost ryzyka nadmiernego zadłużenia konsumentów na lichwiarski procent, w konsekwencji większe ryzyko niewypłacalności i upadłości konsumenckiej. Nie będą mieli też ochrony w zakresie przestrzegania ustawy o kredycie konsumenckim, jak to jest teraz w przypadku legalnie działającej i przestrzegającej prawa branży pożyczkowej – dodaje Waliszewski.

Kto skorzysta?

W wolcie rządu zaskakujące jest to, że raptem tydzień wcześniej przyjęto wersję obniżającą limit tylko do 45 proc. Zmianę spowodowało Ministerstwo Sprawiedliwości i, jak przyznał w Polskim Radiu wiceminister Marcin Warchoł, była ona możliwa dzięki poparciu premiera Mateusza Morawieckiego.

Ta decyzja jest o tyle niezrozumiała, że trudno wskazać branżę, która miałaby na niej skorzystać. – Przez dwa i pół roku trwały analizy i uzgodnienia z rynkiem, zdecydowano o obniżce limitu do 45 proc. Powrót do 20 proc. nie ma jakiegokolwiek uzasadnienia ekonomicznego. Z raportu EY wynika, że przy tak niskim limicie działalność firm pożyczkowych będzie nierentowna. Nie mamy kontaktu z rządem, nie jest otwarty na dialog. Obawiamy się, że gdy projekt trafi do Sejmu, przestrzeń do dyskusji będzie mocno ograniczona – wskazuje Wachnicka.

Dodaje, że konsultacji nie było żadnych, nawet projekt w poprzednim kształcie, opublikowany w lutym, nie został wysłany do konsultacji z instytucjami reprezentującymi branżę pożyczkową. – Nie przeprowadzono konferencji uzgodnieniowej, podczas której standardowo możliwa jest merytoryczna dyskusja. Projekt ten niesie poważne negatywne skutki, których nawet nie próbowano przeanalizować. Liczę, że Ministerstwo Sprawiedliwości wywiąże się ze swojej obietnicy i notyfikuje projekt do Komisji Europejskiej, ponieważ ingeruje on w obszar objęty przepisami dyrektywy o kredycie konsumenckim – mówi szefowa FRRF.

Na cięciu limitów ucierpią legalnie działający pożyczkodawcy

GG Parkiet

Skokowe obniżenie limitu maksymalnych kosztów pozaodsetkowych wpłynie negatywnie na wszystkie firmy pożyczkowe. Notowany na GPW jest IPF, czyli brytyjski właściciel Providenta działającego także w Polsce, i w ostatnich dniach kurs jego akcji był stabilny, choć trzeba pamiętać, że obroty są bardzo niskie. Co z bankami? – Nie sądzę, aby miało to duży wpływ na banki – mówi Marcin Materna, dyrektor działu analiz Millennium DM. Banki udzielają stosunkowo niewielu kredytów na niskie kwoty i krótki okres, w których dodatkowe opłaty mają najwyższy udział w łącznych kosztach i których opłacalność najbardziej spadnie po wejściu nowych regulacji. Jeśli już to robią, to głównie online, czyli taniej, i dla swoich klientów, gdy ryzyko jest lepiej kontrolowane, co powoduje, że nie ma potrzeby śrubowania dodatkowych opłat pozaodsetkowych.

– Część klientów firm pożyczkowych po problemach tego sektora może wrócić do banków. Niewykluczone, że niektórzy z nich zostaną zaliczeni do grup ryzyka, które banki będą skłonne obsługiwać. Dotychczas korzystali z firm pożyczkowych z przyzwyczajenia, być może szybciej mogli u nich dostać pożyczkę. Cywilizuje to rynek i część osób nie będzie miała możliwości wpadnięcia w spiralę zadłużenia, ale nie sądzę, by przy obecnym stanie gospodarki i wielu programach socjalnych dużo było osób, które byłyby bezwarunkowo zmuszone do korzystania z wysoko oprocentowanych pożyczek – uważa Materna. Pośrednio w banki może uderzyć gorsza spłacalność pożyczek przez osoby, które były klientami firm pożyczkowych i utraciły to źródło finansowania. W maju Kruk kupił za blisko 100 mln zł Wongę, która działa online i udziela pożyczek na wyższe kwoty, więc ucierpi relatywnie mniej.

Spory problem dla obligatariuszy firm pożyczkowych

Zmiany w prawie odbiją się też na rynku obligacji. Firmy pożyczkowe w dużym stopniu finansowały się w ten sposób. Na Catalyst notowane są warte nominalnie 200 mln zł papiery Providenta i 110 mln zł (w dwóch seriach) Everest Capital, działającego pod marką Bocian Pożyczki. Notowania papierów Providenta w ostatnich dniach spadły i wyceniane są na 95 proc. nominału, nieznacznie potaniały też papiery Everestu. Zdecydowana większość obligacji firm pożyczkowych była sprzedawana w ofertach prywatnych i trudno ocenić, jaka jest ich wartość – na pewno grubo przekracza 500 mln zł. – Maksymalny 20-proc. limit kosztów pozaodsetkowych spowoduje ogromny spadek rentowności branży i dla części spółek udzielanie nowych pożyczek może się okazać nieopłacalne, więc zdecydują się one zaprzestać prowadzenia działalności – mówi Mateusz Mucha, menedżer w Navigator DM. Dodatkowo pozyskanie teraz środków z emisji obligacji będzie, jego zdaniem, bardzo utrudnione, a dla większości podmiotów wręcz niemożliwe. Inwestorzy obligacyjni będą chcieli zobaczyć, jak spółki będą funkcjonować w warunkach nowych regulacji, żeby podjąć decyzje inwestycyjne, a to będzie możliwe dopiero po pewnym czasie od wprowadzenia zmian. – Firmy pożyczkowe muszą już teraz myśleć o tym, jak zastąpić to źródło finansowania oraz pracować nad pozyskaniem środków na zbliżające się wykupy. Problem będą miały szczególnie mniejsze firmy, nie spodziewam się jednak, że automatycznie dojdzie do niewykupywania obligacji. Dobrze zarządzane spółki, mające zdrowy portfel kredytowy, powinny sobie poradzić. Ważne też będzie, ile czasu pozostanie do wprowadzenia nowych regulacji, im więcej go będzie, tym lepiej spółki będą się mogły przygotować na nowe realia rynkowe – dodaje Mucha. Termin wykupu obligacji Providenta przypada na początek czerwca przyszłego roku, Everestu zaś w czerwcu i wrześniu 2021 r.

Analizy rynkowe
Bessa w pełnej okazałości
Gospodarka krajowa
Stopy nie muszą przewyższyć inflacji, żeby ją ograniczyć
Analizy rynkowe
Spadki na giełdach boleśnie uderzają w portfele miliarderów
Analizy rynkowe
Dywidendy nie takie skromne
Analizy rynkowe
NewConnect: Liczba debiutów wyhamowała
Analizy rynkowe
Jesteśmy na półmetku bessy. Oto trzy argumenty