Rynek nieruchomości odegrał niebagatelną rolę w chińskim cudzie gospodarczym, polegającym w dużej mierze na industrializacji i towarzyszącej jej urbanizacji kraju. Według różnych szacunków sektor ten odpowiada obecnie za 18 do 30% PKB (w zależności od szerokości definicji sektora), co najmniej dwukrotnie więcej niż w USA tuż przed kryzysem „subprime” sprzed 15 lat. Jednocześnie jest to wzrost na kredyt (aczkolwiek kredyt finansowany głównie przez bardzo oszczędne chińskie gospodarstwa domowe), który według szacunków Banku Rozliczeń Międzynarodowych zbliża się już do 300% PKB i jest obecnie wyższy już tylko w nielicznych krajach rozwiniętych takich jak Japonia i Francja. Tyle, że wszystkie te tendencje dostrzegane były już w roku 2015, gdy mieliśmy „mały chiński kryzys”, jak i niemal dokładnie 2 lata temu, kiedy zaczął się upadek największego chińskiego dewelopera Evergrande. Nie wywołało to jednak kryzysu z prawdziwego zdarzenia i w sumie nie miało istotnego wpływu na trajektorię rynków globalnych. Dlaczego niby teraz miałoby być inaczej?
Być może w ogóle inaczej nie będzie, ale jednak znowu chmury zebrały się nad sektorem. Deweloper Country Garden przestał spłacać zobowiązania, a jeden z topowych funduszy inwestujących w rynek nieruchomości (Zhongrong Trust) przestał zwracać depozyty obywatelom. To w mojej ocenie przejaw kosztów takiego a nie innego podejścia do problemu Evergrande. Gdy deweloper upadał, władze zdecydowały się rozmontować go po cichu, m.in. wymuszając restrukturyzację długu. W tym kontekście kapitał zaczął płynąć do sektora bardziej selektywnie i po prostu zaczęło brakować smaru, który sprawiał, że cała maszyna działała. Skoro bowiem gospodarstwa domowe chętnie powierzały oszczędności funduszom płacącym dwukrotnie lepiej niż banki, potrzebny jest wzrost całego rynku, aby te fundusze mogły chociaż na te odsetki zarobić. Gdy rynek przestaje rosnąć, cała maszyna się zacina. Powstaje pytanie, dlaczego Pekin po prostu nie zdecyduje się na kolejną dużą stymulację, oddalając od siebie problem. Otóż te decyzje były łatwiejsze, gdy na świecie mieliśmy zerowe stopy procentowe. Teraz, gdy Fed je podnosi (i są już sporo wyższe niż w Chinach) pojawia się presja na osłabienie juana. Pekin jest w kleszczach pomiędzy ryzykiem eskalacji kryzysu a potrzebą stabilizacji kursu swojej waluty, którą chciałby uczynić walutą rezerwową. Można wręcz zaryzykować teorię, że w geopolitycznej rozgrywce ten chiński dylemat jest dodatkowym argumentem dla USA, aby stopy procentowe podnieść jeszcze bardziej.
Chiński wątek będzie uważnie śledzony przez rynki, ale nie jako jedyny. Ważne wydarzenia w tym tygodniu to także środowe wstępne publikacje indeksów PMI, kwartalny raport NVIDIA (najgorętszej obecnie spółki AI – środa, po sesji), a także rozpoczynające się w czwartek sympozjum bankierów centralnych w Jackson Hole. W Polsce dziś paczka danych, m.in. o produkcji i z rynku pracy. O 9:20 euro kosztuje 4,47 złotego, dolar 4,10 złotego, frank 4,66 złotego, zaś funt 5,23 złotego.
dr Przemysław Kwiecień CFA
Główny Ekonomista XTB