Czy nie doszłoby do tego, że polityka pieniężna banków centralnych blokowałaby nawet uzasadnione i ozdrowieńcze korekty cen aktywów?
Wątpię. W okresie wielkiej normalizacji ani razu nie doszło do kwartalnego spadku nominalnego PKB, a przecież w międzyczasie pękła bańka na rynku akcji spółek internetowych i ich ceny zostały skorygowane.
Czy tempo wzrostu nominalnego PKB, do którego dążyć powinny banki centralne, powinno się zmieniać wraz ze zmianami potencjału rozwojowego gospodarek?
Nie sądzę. Jeśli spada potencjał rozwojowy gospodarki i realne tempo wzrostu PKB, to standard życia ludzi też poprawia się wolniej. To jest dość dotkliwy proces. Utrzymanie nieco wyższej niż zwykle inflacji, aby zapewnić stałe tempo wzrostu nominalnego PKB, może jednak ten proces złagodzić. Ludzie ulegają bowiem iluzji nominału: nie dostrzegają stagnacji siły nabywczej swoich płac, jeśli nominalnie one rosną. Innymi słowy: nad realnym tempem wzrostu PKB banki centralnie nie mają niemal żadnej kontroli, ale mogą łagodzić jego słabnięcie, utrzymując stałe tempo nominalnego wzrostu PKB.
Ale gdy się patrzy na przypadek Japonii, która od dwóch dekad raz po raz zmaga się z deflacją, można dojść do wniosku, że banki centralne nie mają kontroli nawet nad nominalnym tempem wzrostu PKB. Niektórzy ekonomiści mówią wręcz, że na Zachodzie dodruk pieniądza jest jak popychanie gospodarki za pomocą sznurka, bo starzejących się i nadmiernie zadłużonych społeczeństw nie można zmusić do zaciągania kolejnych kredytów i wydawania...
Doświadczenia z ostatnich lat mogą sprawiać takie wrażenie. Ale jeśli ten argument traktować poważnie, to sugeruje on, że banki centralne nie są w stanie wykreować inflacji. Tymczasem jest to tylko kwestia tego, jak dużo pieniędzy dodrukują. To podbije inflację, nawet jeśli konsumenci nie chcą wydawać, bo przecież osłabi się waluta i wzrosną ceny dóbr z importu. W Japonii się nie udało, bo tamtejszy bank centralny po prostu nie dość się starał. Mało tego, w latach 2000 i 2006 podnosił stopy procentowe pomimo braku inflacji! A ostatnio przyjął oficjalny cel inflacyjny na poziomie...
1 proc. Według mnie świadczy to o tym, że Bank Japonii jest zadowolony z niskiej inflacji. W przeciwnym razie nie dopuściłby nigdy do tak drastycznej aprecjacji jena, jaka miała miejsce w ostatnich 30 latach. Szwajcarski Bank Narodowy pokazał przecież, że dla chcącego nic trudnego.
No tak, ale w praktyce banki centralne muszą się ograniczać. W związku z polityką Fedu USA były w ostatnich latach oskarżane o dewaluację dolara, okradanie sąsiadów, prowadzenie wojny walutowej itp. Strach myśleć, jakie byłyby reakcje zagranicy, gdyby Fed drukował jeszcze więcej pieniędzy.
Gdyby Fed od początku kryzysu jednoznacznie zadeklarował, że przywróci nominalny PKB na dotychczasową ścieżkę wzrostu, nigdy nie musiałby ciąć stóp procentowych do zera i drukować pieniędzy. Jego polityka byłaby znacznie bardziej ekspansywna, choć nie wyglądałaby na taką i nie była narażona na krytykę. Wystarczy spojrzeć na przypadek Australii. Tam bank centralny nie pozwolił na spadek nominalnego PKB i nie musiał sprowadzać stóp procentowych tak nisko jak inne zachodnie banki. Australia prowadziła więc ekspansywną politykę pieniężną, która na pierwszy rzut oka wcale na taką nie wyglądała.
Sporo mówiliśmy o Fedzie. A jak ocenia pan politykę Europejskiego Banku Centralnego w ostatnich latach?
Przede wszystkim wygląda na to, że błędem było utworzenie strefy euro, a w każdym razie przyjęcie do niej tak wielu państw. W efekcie przez długi czas polityka EBC była zbyt restrykcyjna dla państw z Północy, a zbyt ekspansywna dla państw z Południa. Dziś zaś jest odwrotnie. Mam wrażenie, że Grecji pomogłaby już tylko dewaluacja waluty, ale będąc w strefie euro, nie ma takiej możliwości.
Koncepcja prowadzenia polityki pieniężnej z zamiarem utrzymania stałego tempa wzrostu nominalnego PKB, zamiast stałej inflacji, nie jest wcale nowa. Podobno Irving Fisher wysuwał podobne pomysły zanim jeszcze banki centralne zaczęły przyjmować jakiekolwiek cele, oprócz utrzymywania stałego kursu waluty wobec złota albo dolara. Dlaczego więc ostatecznie większość z nich postawiła sobie cele inflacyjne, a nie takie, jakie pan proponuje?
Dlatego, że perfekcyjny jest wrogiem dobrego (śmiech). Jak już wspominałem, reguła Taylora nakazuje bankom centralnym, aby dbały o stabilne tempo realnego wzrostu gospodarczego i inflacji. I na gruncie teoretycznym jest ona bardziej perfekcyjna, niż celowanie w tempo wzrostu nominalnego PKB, które też zawiera w sobie te dwa elementy. Tyle że w praktyce regułę Taylora trudno stosować, więc banki centralne zaczęły koncentrować się na samej inflacji. Koncepcja, którą proponuje, jest może mniej perfekcyjna, ale za to daje się wprowadzić w życie i jest zrozumiała dla rynków i innych uczestników życia gospodarczego.
[email protected]
Nowoczesny ekonomista
Scott Sumner wykłada ekonomię na Uniwersytecie Bentleya. Doktorat uzyskał na prestiżowym Uniwersytecie Chicagowskim. Jest jednym z najważniejszych przedstawicieli monetaryzmu rynkowego, nurtu w ekonomii, który zrodził się na fali ostatniego kryzysu finansowego. Swoje poglądy od kilku lat tłumaczy w blogu „The Money Illusion", o którego popularności świadczy choćby to, że regularnie komentują go m.in. Paul Krugman i John Taylor. Sumner jest stałym uczestnikiem debat ekonomicznych tygodnika „Economist".