Moda na klasyki zza oceanu rośnie. Zwłaszcza te największe, których blachy, chromy i kształty zapierają czasem dech w piersiach. Tak odległe od europejskich wozów, budzą wiele emocji. Wystarczy pojawić się na jakimkolwiek zlocie pojazdów zabytkowych, by przekonać się, że nasze krajowe auta czy nawet wspaniałe samochody kultowych zachodnioeuropejskich marek nie przykuwają uwagi tak jak np. 6-metrowy Cadillac Eldorado. Czyżby jednak rozmiar miał znaczenie?
Na tle tych najsłynniejszych marek Nash Motors Company to kopciuszek. Firmę założył Charles W. Nash. Ten amerykański producent, z siedzibą w Racine w stanie Wisconsin, działał od 1916 do 1954 roku (kiedy to swą oszałamiającą karierę zaczynał wspomniany Presley, ale tych faktów bym nie łączył). Nash był pionierem w dziedzinie kilku ważnych dla motoryzacji innowacji, m.in. systemu ogrzewania i wentylacji, konstrukcji ramy zintegrowanej z nadwoziem (tzw. unibody), pasów bezpieczeństwa czy samochodu kompaktowego.
Wśród oferowanych pod koniec istnienia marki modeli dwa były najważniejsze. Nash Statesman (1949–1956) był tańszą wersją topowej limuzyny Ambassador. Samochody miały podobne wymiary, ale model Statesman miał mniejszy rozstaw osi. Wnętrze kabiny obu aut było niemal identyczne, ale różniła je jakość tapicerki i użytych do wykończenia materiałów.
Przede wszystkim jednak Statesman, jak na męża stanu przystało (po angielsku nazwa oznacza „polityk"), robił wrażenie wyglądem. Garbata sylwetka auta przyniosła mu przydomek „odwrócona wanna", który dobrze wyraża kształty nadwozia. Być może przed laty budził czasem uśmiech, dziś wyłącznie zachwyca i jest przykładem wspaniałego muscle car. Klasycznego i futurystycznego zarazem, niczym pojazdu żywcem wyjętego z planu filmowego bądź komiksu, w którym linie lat 50. były inspiracją dla odważnego rysownika.
Ten konkretny egzemplarz z roku 1950 czeka na nowego właściciela w USA. Cena nie wydaje się bardzo wygórowana – to około 124 000 zł. Za tyle można się poczuć jak bohater „Powrotu do przyszłości".