Na pierwszy rzut oka można odnieść wrażenie, że nie warto. Podczas spadków na giełdach złoty traci bowiem do dolara i euro. Ta deprecjacja działa pozytywnie, neutralizując wpływ bessy na oszczędności inwestora „złotówkowego". Z kolei podczas hossy nasza waluta zachowuje się raczej stabilnie, przez co wpływ zmian kursowych na wynik z inwestycji w akcje jest neutralny. Albo wręcz pozytywny – tak jak było w ostatnich dwóch latach w przypadku inwestycji w akcje amerykańskie, gdy hossie za oceanem towarzyszyło osłabienie złotego do dolara, dzięki czemu inwestując na Wall Street, zarabiało się „podwójnie".
„Zielony" szkodzi rynkom wschodzącym
– Rynki wschodzące, w tym Polska, wykazują wysoką korelację z kursem dolara. Silny dolar, który jest niekorzystny dla surowców, jest również niekorzystny dla emerging markets. Czy w warunkach silnego dolara zarobimy na rozwiniętych rynkach akcji? Historia raczej odpowiada pozytywnie na takie pytanie – dowodzi Robert Brzoza, analityk PKO BP. – Zarówno w latach 1980–1985, jak i 1995–2002, czyli w okresach silnego wzrostu wartości dolara, zyskiwały (w ujęciu absolutnym i relatywnym) rynki akcji krajów rozwiniętych, towary były pod presją, podobnie jak notowania akcji (i innych aktywów) z krajów rozwijających się. Podczas sekularnej hossy dolara, powodującej zwykle bessę towarów i rynków wschodzących, nie ma potrzeby hedge'owania inwestycji na rynkach rozwiniętych – przekonuje.
Dla świętego spokoju lepiej hedge'ować
– Rzeczywiście czasami świadomie wykorzystujemy efekt walutowy i inwestując w akcje denominowane w dolarach lub euro, nie zabezpieczamy się przed ryzykiem walutowym – przyznaje Tomasz Piotrowski, zarządzający Skarbiec TFI. – Dotyczy to jednak funduszy absolutnej stopy zwrotu lub wielu klas aktywów, które z definicji mogą zarabiać na walutach, a nie „czystych" funduszy akcji – dodaje i przypomina, że w przeszłości zdarzało się, że w czasie hossy na rynkach rozwiniętych złoty się umacniał. – Wystarczy przywołać hossę lat 2006–2007, której towarzyszyła silna aprecjacja złotego. Wówczas, inwestując w dolarach lub euro i nie zabezpieczając pozycji, mniej zarabialiśmy przez umocnienie złotego – zastrzega Piotrowski.
Jego zdaniem, inwestując w akcje z rynków rozwiniętych, lepiej zabezpieczać się przed ryzykiem kursowym. – W długim terminie złoty prawdopodobnie będzie się umacniał do euro i do dolara (dodatkowa korzyść z hedge- 'owania inwestycji, wyrażona tzw. punktami swapowymi, będzie z czasem maleć – kilka lat temu przynosiła 4–5 pkt proc. ekstrazysku, teraz jest to około 1 pkt proc., a będzie jeszcze mniej), a inwestując w akcje, przyjmuję przynajmniej 3–4-letni horyzont inwestycyjny. Wolę się zastanawiać nad tym, jakie akcje w tym czasie wybierać, a nie nad potencjalnymi wahaniami notowań złotego – przekonuje Piotrowski.
Co nie znaczy, że – w krótkim terminie – niezabezpieczona inwestycja, np. w akcje amerykańskie, nie da jeszcze „podwójnie" zarobić. – Dysparytet rynkowych stóp procentowych i polityka Fedu zdecydowanie wspierają dolara (inna sprawa, że coraz wyraźniej widać negatywny wpływ silnej waluty na gospodarkę USA). Jednocześnie, dopóki nie ustaną odpływy kapitału z naszego regionu, trudno liczyć na trwałe umocnienie lokalnych walut. Tak więc wspomniana strategia może jeszcze przynosić pozytywne rezultaty – argumentuje Robert Brzoza.