Grają najczęściej na bocznych kortach, nie widać ich w transmisjach telewizyjnych, nie są (z rzadkimi wyjątkami) opisywani na czołówkach sportowych gazet. Zarabiają nieźle, jeśli przyjąć za punkt odniesienia pracę w supermarkecie lub na poczcie, ale w swojej branży zwykle stoją na końcu listy wypłat. Deblistki i debliści – fachowcy od tenisowej czarnej roboty.
Można oczywiście powiedzieć, że opłaca się im spokojnie grać i zarabiać w cieniu singlowych gwiazd. Są wciąż częścią wielkiej tradycji, cztery, może pięć razy do roku podczas turniejów Wielkiego Szlema i w finałach rozgrywek WTA i ATP trochę się o nich wspomina, choć bez przesady, sława długo nie trwa.
Muszą jednak godzić się na stawki wielokrotnie niższe od wypłat za single – przykłady są oczywiste, wystarczy spojrzeć choćby na podział puli nagród w ostatnim turnieju Australian Open: mistrz i mistrzyni singla dostali po 3,7 mln dol., najlepsze pary deblowe po 650 tys. do podziału, zwycięzcy miksta – utrzymywanego w świecie wielkiego tenisa już tylko w wielkoszlemowej formie przetrwalnikowej – 150,5 tys. na parę. Trochę lepiej było w pierwszej rundzie (singiel – 50 tys. dol., debel – 14,8 tys. na parę, mikst – 4,5 tys.), ale te proporcje też wiele mówią o szacunku dla wysiłku deblowego. W turniejach niższej rangi jest bardzo podobnie – średnia proporcja wypłat wobec singlistów: 1 do 8.
Niezręczne porównania
Nawet liderzy deblowych list rankingowych, choć wśród specjalistów i pewnej części publiczności są cenieni – nie mogą równać się z tymi, którzy samodzielnie pracują na swą tenisową sławę. Lider (z minionego tygodnia) Nicolas Mahut zarobił w tym roku niepełna 91 tys. dolarów, wicelider Henri Kontinen – prawie 292 tys., tyle samo co trzeci na liście John Peers. Sławni bracia Bob i Mike Bryanowie, legendy tego fachu, mają na koncie po tegorocznych meczach po 133 tys. dol. bez paru setek (przy okazji wspomnijmy o Polakach: Łukasz Kubot – prawie 130 tys., Marcin Matkowski – 72,2 tys., Mariusz Fyrstenberg – 14,8).
Niezręcznie porównywać te premie z tegorocznymi kortowymi dochodami Rogera Federera (3,983 mln dol.), Rafaela Nadala (1,684 mln), Stana Wawrinki (1,3 mln), Andy'ego Murraya (821 tys.), Dominika Thiema (750 tys.), Kei Nishikoriego (415 tys.), nawet będącego bez formy Novaka Djokovicia (387 tys.), wiedząc, że każdy z nich dodaje co miesiąc wiele więcej z kontraktów reklamowych i umów sponsorskich. To są różne finansowe i prestiżowe światy, nawet jeśli ikony debla, bliźniacy Bryanowie wygrali wspólnie kilkanaście turniejów Wielkiego Szlema, przekroczyli już dawno setkę wygranych zawodów, dali swej specjalności dumę i rekordy, także pieniężne: po 14 mln dolarów na głowę.