Czy w swojej pracy (rekolekcje, spowiedź, msze) zetknął się ojciec z finansistami – bankierami, ubezpieczycielami, pośrednikami finansowymi, inwestorami, maklerami? O co pytają, czego żałują, czego potrzebują?
Tym, co ich łączy, jest brak czasu. Permanentny wyścig, walka o sukces, gra z konkurencją – pochłaniają mnóstwo czasu i energii. Ci z korporacji często też narzekają, że trzeba w coraz krótszych okresach poprawiać tempo wzrostu, a potem tempo wzrostu tempa wzrostu... Tylko bardzo nieliczni finansiści – jeszcze rzadziej niż przedsiębiorcy – potrafią postawić temu tamę. Nie zgodzić się, by ogon machał psem, i pamiętać o rodzinie oraz o Bogu, a także o przyjaciołach, o rozrywce, uprawianiu sportu, w stopniu, który sprawiłby, żeby czuli, że są panami swojego życia.
Dlatego, że służą mamonie, a nie Bogu?
Nie formułowałbym tak ciężkich i generalnych oskarżeń w odniesieniu do przedstawicieli branży finansowej. Posłużyłbym się raczej innym argumentem – każde jednowymiarowe zaangażowanie może przerodzić się w obsesję, która odciąga człowieka od Boga. Jeżeli – na przykład – ktoś ma fiksację na punkcie łowienia ryb, przez cały czas dokupuje kolejne żyłki, kołowrotki, spławiki, przynęty, ciągle siedzi nad jeziorem, a w domu spędza godziny w internecie na „rybackich" stronach, czyli każdą wolną chwilę i sporo swoich pieniędzy poświęca temu – dość niewinnemu przecież – hobby, to również może rozwalić życie sobie i swojej rodzinie. A u finansistów ogromne pieniądze są dużo silniejszym bodźcem niż leszcze czy okonie. „Tam skarb twój, gdzie serce twoje", mówi Pismo. Jeżeli swoją energię, czas i aspiracje poświęcamy wyłącznie jednemu aspektowi życia, jednej czynności, jednej idei – to samoistnie stają się one naszym bożkiem. Kariera, rozwój zawodowy i finansowy nie są od tej reguły wyjątkiem.
Mówimy o ludziach, którzy zarabiają nawet kilka milionów złotych rocznie. Jak po chrześcijańsku zarządzać takim bogactwem?