Ojciec Maciej Zięba. Bóg nawet bankierom daje szansę

WYWIAD | ojciec Maciej Zięba - z dominikaninem, teologiem, filozofem rozmawia Jan Morbiato

Publikacja: 16.04.2017 15:34

Ojciec Maciej Zięba. Bóg nawet bankierom daje szansę

Foto: Fotorzepa/Darek Golik

Czy w swojej pracy (rekolekcje, spowiedź, msze) zetknął się ojciec z finansistami – bankierami, ubezpieczycielami, pośrednikami finansowymi, inwestorami, maklerami? O co pytają, czego żałują, czego potrzebują?

Tym, co ich łączy, jest brak czasu. Permanentny wyścig, walka o sukces, gra z konkurencją – pochłaniają mnóstwo czasu i energii. Ci z korporacji często też narzekają, że trzeba w coraz krótszych okresach poprawiać tempo wzrostu, a potem tempo wzrostu tempa wzrostu... Tylko bardzo nieliczni finansiści – jeszcze rzadziej niż przedsiębiorcy – potrafią postawić temu tamę. Nie zgodzić się, by ogon machał psem, i pamiętać o rodzinie oraz o Bogu, a także o przyjaciołach, o rozrywce, uprawianiu sportu, w stopniu, który sprawiłby, żeby czuli, że są panami swojego życia.

Dlatego, że służą mamonie, a nie Bogu?

Nie formułowałbym tak ciężkich i generalnych oskarżeń w odniesieniu do przedstawicieli branży finansowej. Posłużyłbym się raczej innym argumentem – każde jednowymiarowe zaangażowanie może przerodzić się w obsesję, która odciąga człowieka od Boga. Jeżeli – na przykład – ktoś ma fiksację na punkcie łowienia ryb, przez cały czas dokupuje kolejne żyłki, kołowrotki, spławiki, przynęty, ciągle siedzi nad jeziorem, a w domu spędza godziny w internecie na „rybackich" stronach, czyli każdą wolną chwilę i sporo swoich pieniędzy poświęca temu – dość niewinnemu przecież – hobby, to również może rozwalić życie sobie i swojej rodzinie. A u finansistów ogromne pieniądze są dużo silniejszym bodźcem niż leszcze czy okonie. „Tam skarb twój, gdzie serce twoje", mówi Pismo. Jeżeli swoją energię, czas i aspiracje poświęcamy wyłącznie jednemu aspektowi życia, jednej czynności, jednej idei – to samoistnie stają się one naszym bożkiem. Kariera, rozwój zawodowy i finansowy nie są od tej reguły wyjątkiem.

Mówimy o ludziach, którzy zarabiają nawet kilka milionów złotych rocznie. Jak po chrześcijańsku zarządzać takim bogactwem?

Wszystkie nauki Pisma Świętego na temat zarabiania, niezależnie od tego, czy są to pieniądze wielkie czy też małe, można zredukować do trzech warunków. Po pierwsze, proces zarabiania musi być etyczny, a więc uczciwy. W Księdze Syracha czytamy: „To bogactwo jest dobre, które jest bez grzechu". Pamiętajmy, że w tamtych czasach gospodarka była w zasadzie grą o sumie zerowej (roczny przyrost PKB nie przekraczał 0,1 proc.), a więc bogacono się głównie poprzez przemoc, kosztem innych. Dziś kryterium etyczności jest łatwiej spełnić, ale nadal jest ono w pełni aktualne. Po drugie, o czym już wspomnieliśmy, zarabianie pieniędzy nie może owładnąć sercem człowieka, stając się jego bożkiem. „Biada tym, którzy przydają dom do domu, przyłączają rolę do roli" – pisze prorok Izajasz. Po trzecie, bogactwem trzeba się dzielić. Mówi o tym choćby przypowieść o żyjącym w luksusach bogaczu, który nie dostrzegał chorego biedaka leżącego na progu jego rezydencji. Jeżeli mam talent do pomnażania pieniędzy, to wspaniale, nie ma w tym nic złego. Ale jego efektami muszę się dzielić z ludźmi, którzy tego talentu nie posiadają (a często mają inny, mniej wymierny), i tymi, którzy żyją w nędzy. Powinienem też wspierać dzieła i inicjatywy, których rynek nie jest w stanie w pełni zaspokoić, związane ze służbą zdrowia, edukacją czy kulturą.

Niestety, już za mojego życia zaszła niedobra kulturowa zmiana, która cały czas się pogłębia. W końcu lat 70. zarobki czołowych menedżerów były 28 razy wyższe niż średnia płaca w ich przedsiębiorstwie, a w 2007 r. już 344 razy wyższe. W połowie lat 80. jeden procent najbogatszych Amerykanów dostawał 8,9 proc. dochodu wszystkich mieszkańców USA. W 2007 r. było to już 23,5 proc. dochodu. Inaczej mówiąc – z każdego dolara wzrostu gospodarczego osiągniętego między 1976 r. a 2007 r. 58 centów trafiło do jednego procentu najbogatszych mieszkańców USA.

W ciągu ostatnich 40 lat dysproporcje społeczne strasznie wzrosły. Silni stali się jeszcze dużo silniejsi. To jest złe zjawisko, które dotyczy nie tylko kadry kierowniczej w korporacjach i właścicieli spółek, ale również sportowców, polityków, aktorów. Chrześcijanin powinien się temu rozwarstwieniu przeciwstawić, publicznie krytykując takie mechanizmy promujące silnych kosztem słabych, dążyć do ich zmieniania oraz przeznaczać możliwie jak największe kwoty na fundacje, na cele społeczne, na wsparcie potrzebujących. To powinna być duża hojność, duże pieniądze. Rozwarstwienie społeczne jest nie tylko niechrześcijańskie, ale i nieludzkie. I nic dziwnego, że różne grupy społeczne zaczynają się przeciwko niemu buntować. Stąd właśnie bierze się rosnąca popularność haseł populistycznych, którą obserwujemy nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie.

Jeżeli prezes banku, który zarabia 4 mln zł rocznie, odda sporo, bo trzy czwarte swoje pensji, wciąż będzie miał 1 mln zł – całkiem nieźle.

Otóż to. Jednocześnie jednak poziom wynagrodzeń nie powinien być ustalany odgórnie, np. przez państwo, a pomoc musi być dobrowolna. Stąd istota problemu leży w kulturze. Ta, w której dziś żyjemy, nie promuje postaw altruistycznych, dlatego bogaci stają się coraz bogatsi, a biedni coraz biedniejsi. Trzeba to zmienić – bogaci chrześcijanie muszą finansowo pomagać potrzebującym i zarażać tą postawą innych.

W branży zarządzania funduszami jest spółka, która w statucie ma zapis, że 10 proc. zysku netto przeznacza na cele charytatywne.

Taki zapis powinien być w statucie każdej spółki i taką postawę trzeba nagłaśniać i promować. Firmy, które tego nie robią, a także ich współwłaściciele byliby wtedy społecznie napiętnowani jako ludzie pazerni, traktowani jako chciwusy i kutwy.

Szukając odpowiedników finansistów w Ewangelii, pomyślałem o celnikach, czyli poborcach podatkowych. A skoro o nich, to o św. Mateuszu Ewangeliście, który wezwany przez Pana Jezusa, porzucił wcześniejsze życie. Dla kogoś, kto ma dużo, porzucenie wszystkiego oznacza więcej niż dla kogoś, kto nic nie ma. Jak współcześnie mamy rozumieć zostawienie „wszystkiego", żeby pójść za Chrystusem?

Jezus powiedział Mateuszowi: „pójdź za Mną", bo powołał go do bycia apostołem. Zgódźmy się – nie każdy dostaje takie powołanie. Ale historia św. Mateusza jest pouczająca. Celnicy bowiem byli ludźmi pogardzanymi przez Żydów, przede wszystkim dlatego, że łupili rodaków – cła i myta nakładali wedle własnej woli. Do tego kolaborowali z okupantami – Rzymianami. Uważano ich więc za zdzierców i zdrajców. Pan Jezus, powołując Mateusza, pokazuje, że nawet ktoś taki może zostać świętym. Natomiast w kontekście tego, o czym mówiłem wcześniej, o obowiązku dzielenia się bogactwem, a także pytania o to, czy powinno się oddawać wszystko, lepszy jest przykład Zacheusza – przełożonego celników. Gdy Pan Jezus zapowiedział, że przyjdzie z wizytą do domu Zacheusza, ten z radości oświadczył, że połowę swojego majątku rozda ubogim, a jeżeli kogoś skrzywdził – zwróci poczwórnie. Pan Jezus nie żądał więc od Zacheusza oddania całego majątku.

Powołaniem chrześcijańskiego maklera, bankiera czy prawnika jest życie w duchu ośmiu błogosławieństw, bo przestrzeganie dziesięciu przykazań to za mało. To minimum, by nie być łajdakiem. Co to w praktyce oznacza? Przede wszystkim to, by widzieć w przedsiębiorstwie oraz w jego klientach żywych ludzi, którym należy się szacunek, których powinno się wspierać w ich pracy. Firma nie jest maszyną do wyciskania zysków, choć powinna się troszczyć o swą rentowność. Po drugie, oznacza to pamięć o owych trzech kryteriach zarabiania pieniędzy, o których powiedzieliśmy na początku – etyczności, wolności wewnętrznej i dzieleniu się. Po trzecie, oznacza wprowadzanie standardów etycznych w system zarządzania całym przedsiębiorstwem. Dostrzeżenie i przestrzeganie tego, że każda decyzja ekonomiczna – kupna czy sprzedaży, planowania czy inwestycji – posiada również swój wymiar etyczny. Po czwarte, promowanie postaw etycznych w swoim środowisku i w życiu społecznym.

Wracając do dysproporcji społecznych – przecież przypowieść o talentach można interpretować jako usprawiedliwienie tego, że jedni zarabiają bardzo dużo, a inni mało. „Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma".

W tej przypowieści chodzi o wartości duchowe, a nie materialne. W oczach Boga wszyscy jesteśmy równi, niezależnie od tego, ile kto posiada talentów. Ta przypowieść mówi nam o tym, że musimy przestać się porównywać z innymi i skoncentrować się na pomnażaniu tego, co posiadamy. Jeżeli masz dwa talenty, skup się na podwojeniu tych dwóch, nie zastanawiaj się i nie załamuj się tym, że sąsiad posiada ich aż pięć. Jego Bóg rozliczy z pomnożenia owych pięciu. I nie uspokajaj się tym, że ty masz dwa talenty, a kolega z pracy tylko jeden. Porównywanie się z innymi jest ulubionym zajęciem samców alfa, którzy trwonią na to mnóstwo energii i czasu, dając też sobą skutecznie manipulować.

W Piśmie Świętym aż roi się od odniesień do finansów – lichwy, mamony, bankierów, celników. Czy sektor finansowy i jego przedstawiciele współcześnie też są szczególnie podatnym gruntem dla nawrócenia?

Pozostańmy jeszcze przy przypowieści o talentach. Pada w niej bardzo ważne stwierdzenie Jezusa: „Powinieneś był oddać moje pieniądze bankierom, a ja z zyskiem bym odebrał swoją własność". W tamtym czasie bankierzy byli uznawani za typy spod ciemnej gwiazdy. Już kupcy, który kupowali towar tanio, a sprzedawali go drożej, byli traktowani z niechęcią w kulturze starożytnej i średniowiecznej. Ale bankierzy, którzy obracali nawet nie towarem, lecz pieniędzmi, to była kategoria ludzi całkowicie amoralnych. Porządny człowiek żył z pracy własnych rąk. Mógł być albo rzemieślnikiem, albo rolnikiem – to byli laboratores, ci co pracują. Byli też oratores – ci, którzy się modlą za innych i bellatores – wojownicy, którzy bronią dwóch pierwszych grup. W średniowieczu często mawiano, że te trzy gatunki ludzi stworzył Pan Bóg, a czwartą – kupców, a zwłaszcza bankierów, stworzył diabeł. W tym kontekście pozytywne zdanie Chrystusa o bankierach, które wypowiada On w przypowieści o talentach, ma bardzo mocną wymowę, pozwala na nich spojrzeć w zdecydowanie lepszym świetle. Nawet tacy ludzie mogą realizować Boże plany. Bóg każdemu człowiekowi daje szansę.

CV

Ojciec Maciej Zięba, dominikanin, teolog, filozof, a w przeszłości opozycjonista. W latach 1998–2006 prowincjał Polskiej Prowincji Dominikanów. Magister fizyki, doktor filozofii. Wykładał m.in. etykę życia gospodarczego. Autor książek poświęconych katolickiej nauce ekonomicznej. jam

Parkiet PLUS
Sytuacja dobra, zła czy średnia?
Parkiet PLUS
Pierwsza fuzja na Catalyst nie tworzy zbyt wielu okazji
Parkiet PLUS
Wall Street – od euforii do technicznego wyprzedania
Parkiet PLUS
Polacy pozytywnie postrzegają stokenizowane płatności
Materiał Promocyjny
Banki muszą wyjść poza strefę komfortu
Parkiet PLUS
Jan Strzelecki z PIE: Jesteśmy na początku "próby Trumpa"
Parkiet PLUS
Co z Ukrainą. Sobolewski z Pracodawcy RP: Samo zawieszenie broni nie wystarczy