Po trzech kwartałach 2017 r. sprzedaliście 2,47 tys. mieszkań, o 21 proc. więcej niż rok wcześniej. Mieliście ambicję sprzedać 4 tys. lokali w całym roku, co wydaje się bardzo trudne do osiągnięcia – czy była to za wysoko ustawiona poprzeczka?
Nasze ambicje nie są wygórowane, trzeba sobie stawiać wysokie cele, jeśli chce się rozwijać. Sprzedaż roczna rzędu 4 tys. mieszkań jest z punktu widzenia dzisiejszego popytu jak najbardziej do osiągnięcia, tak jak poziom kontraktacji 1 tys. lokali kwartalnie jest jak najbardziej do powtórzenia. Uważam, że w przyszłym roku czołowe firmy będą w stanie sprzedać ponad 4 tys. lokali. Wszystko zależy od odpowiedniej skali projektów w ofercie. Nam akurat poprzesuwały się pewne inwestycje, dlatego sprzedaż po trzech kwartałach jest niższa, niż liczyliśmy. Ale kto wie, może uda się osiągnąć poziom 4 tys. lokali, gdyby udało się zawrzeć transakcje pakietowe.
W tym roku branża ustanowi kolejny rekord sprzedaży mieszkań. A jak mogą wyglądać najbliższe lata?
Trudno powiedzieć jednoznacznie. Nie widać przesłanek, by miał się załamać popyt. Wskaźniki makroekonomiczne – PKB, inflacja, stopa bezrobocia, wynagrodzenia – przemawiają za tym, że grupa Polaków, która może sobie pozwolić na zakup mieszkania, będzie rosła. Jest raczej przesądzone, że stopy procentowe się nie zmienią przed końcem 2018 r. Nawet jeśli zaczną rosnąć, to przecież nie będzie wyhamowania popytu inwestycyjnego z dnia na dzień.
Jest jednak coraz trudniej kupić grunty w rozsądnych cenach, szczególnie w centrach miast oczekiwania sprzedających są nieracjonalne. W perspektywie ostatnich 12 miesięcy wzrost w dużych miastach w dobrych lokalizacjach sięgnął 30–40 proc. Dla przykładu półtora roku temu kupiliśmy działkę we Wrocławiu i nie byłem zadowolony, że płacimy 760 zł do 1 mkw. PUM (powierzchnia użytkowa mieszkań – red.). Dziś właściciele sąsiednich gruntów rozmawiają o sprzedaży z ceną wyjściową ponad 1 tys. zł do PUM. Mało tego, jest kilku chętnych i licytacja trwa w najlepsze.