O zagranicznych spółkach na GPW przeważa opinia, że pasują do naszego rynku jak kwiatek do kożucha. Rzeczywiście, sporo spółek spoza Polski notowanych jest u nas tylko na zasadzie dual listingu, gdzie GPW nie jest głównym rynkiem i obroty ich akcjami nie są duże. Skrajnym przypadkiem jest hiszpański Santander, który musi być notowany ze względu na wymóg KNF. Ten bankowy gigant jest wart aż 325 mld zł, ale w całym 2017 r. na GPW właściciela zmieniły jego akcje warte... 3 mln zł (średnio 10 tys. zł na sesję).
Problemem niska płynność...
Takich zagranicznych spółek, których akcjami handluje się w symbolicznym stopniu albo wręcz w ogóle, jest znacznie więcej. Wśród nich są chińskie JJ Auto i Fenghua, które przyniosły inwestorom wielkie straty i nie wywiązywały się z obowiązków informacyjnych (GPW zawiesiła handel ich akcjami). Słabo wypadły też niektóre ukraińskie spółki, które licznie debiutowały na GPW kilka lat temu (m.in. Westa, Sadovaya), praktycznie nie handluje się też akcjami bułgarskich Euroholdu, Sopharmy i Starhedge. Podobnie jest z rosyjskim Exillon Energy (wykluczonym niedawno z GPW), estońskim Olympic Entertainment czy sporymi spółkami, takimi jak brytyjski Provident i niemiecki Talanx. W przypadku tych spółek sesja bez jakiegokolwiek handlu nie jest czymś niezwykłym.