Ma 32 lata, w CV takie kluby jak Roma, Inter czy Juventus i mógłby pokopać piłkę pewnie jeszcze przez kilka sezonów. Ale w jego duszy głośniej niż hymn Ligi Mistrzów grał rock and roll. W 2016 r. zakończył więc karierę. Zamiast występować przed kilkudziesięciotysięczną widownią na największych stadionach świata, występuje dla kilkudziesięciu, góra kilkuset osób w barcelońskich klubach i knajpach. Razem ze swoją kapelą Barrio Viejo.
– Poczułem wielką ulgę. Świat piłki nie był już dla mnie – wyznał niedawno w szczerej rozmowie z hiszpańskim dziennikiem „Marca". Wspomina, że ludzie patrzyli na niego jak na wariata. Pytali, co robi. Miał wszystko, grał w największych drużynach, zarabiał miliony i z dnia na dzień postanowił z tego zrezygnować. Tłumaczył, że futbol to nie jest prawdziwe życie, trzeba przestrzegać sztywnych zasad, a piłkarzy traktuje się jak towar. – Jeśli jesteś dobry, wyceniają cię na 50 mln euro; jeśli zły – nie jesteś wart nic. Jestem wrażliwą osobą. Byłem już tym zmęczony – mówi Osvaldo.
Teksty piosenek pisał już w trakcie kariery, między meczami. Później doszła do tego gitara. O muzyce może rozprawiać godzinami. – Jest jak gol inny niż wszystkie. Przy każdym dźwięku zamykam oczy i to czuję. Nie myślę. To coś magicznego. Każda sekunda jest unikalna i nie jest taka sama, mimo że wciąż gram te same melodie – opowiada.
Bił nawet kolegów
Osvaldo nie był napastnikiem wybitnym, ale w swoim najlepszym czasie (Espanyol, Roma) strzelał po kilkanaście bramek w sezonie. Problemy mieli z nim nie tylko rywale, ale też koledzy z drużyny. Podczas treningu w Southampton zaatakował Jose Fonte. Gdy w meczu Romy nie doczekał się podania od Erika Lameli, sam postanowił wymierzyć mu sprawiedliwość. Nie uznawał żadnych autorytetów. Tymczasowego szkoleniowca rzymian Aurelio Andreazzolego skrytykował na Twitterze, pisząc, że jest niekompetentny i kibicuje Lazio. Zapłacił brakiem powołania na mundial w Brazylii.
Kłócił się ze wszystkimi trenerami, ale niektórych cenił bardziej od innych. Luisa Enrique (Roma) – za szczerość, ale zwłaszcza za szkoleniowy kunszt („z nim czułeś, że możesz zdobyć sześć goli"). Porównywał go do Pepa Guardioli. Wspólny język znalazł także z Mauricio Pochettino (Espanyol), który sprowadził go później do Southampton za 15 mln funtów, bijąc transferowy rekord klubu. – Był dla mnie jak ojciec – podkreśla Osvaldo. Najlepiej wspomina jednak Antonio Conte, z którym przez chwilę pracował w Juventusie. – Zawsze miał rację. Wydawał się wiedzieć wszystko przed innymi – mówi Osvaldo.