Amerykańska organizacja NABE przeprowadziła niedawno sondaż wśród ekonomistów dotyczący ryzyka recesji w USA. Z odpowiedzi ankietowanych wyszło, że istnieje 15-proc. ryzyko recesji w tym roku i 60-proc. w przyszłym. A pana zdaniem jak ono jest duże?
Myślę, że wynosi ono 60 proc. w tym roku i 40 proc. w przyszłym.
Dlaczego? Czy to wina wojen handlowych i słabnięcia skutków stymulacji fiskalnej w USA?
Wszystkich tych czynników. Zacznijmy jednak od tego, że nigdy w historii żaden sondaż przeprowadzany wśród ekonomistów nie przewidział recesji. Fed ma własny wskaźnik określający prawdopodobieństwo recesji i nigdy nie doszedł on nawet do 50 proc. Modele są więc złe. Tym, co ludzie źle robią, jest skupianie się na danych pokazujących obecną sytuację ekonomiczną (coincident data). My natomiast patrzymy na impuls kredytowy, czyli na zmianę wielkości akcji kredytowej. Mówiąc prościej: przypatrujemy się temu, czy tort kredytowy robi się mniejszy czy większy. Dlaczego to robimy? Bo to daje pojęcie o 60 proc. przyszłej aktywności gospodarczej w okresie sześciu–dziewięciu miesięcy. Niestety dalsze 40 proc. znajduje się w obszarze niepewności, a zaliczają się do niego m.in.: cięcia podatkowe i globalne wojny handlowe. Co prawda impuls kredytowy nie daje nam 100 proc. pewności, ale jest to wskaźnik pozwalający zajrzeć w przyszłość z pewną jasnością. I gdy przyglądamy się temu wskaźnikowi dla gospodarki globalnej, to wygląda na to, że już jesteśmy w recesji, a rynki potrzebują czasu, by to zrozumieć.
Banki centralne powinny więc teraz wkroczyć do akcji...