Rynki zagraniczne powoli, aczkolwiek systematycznie, zyskują coraz większą popularność wśród krajowych inwestorów indywidualnych. W kontekście tego, jak prezentują się stopy zwrotu na warszawskiej giełdzie, w porównaniu z tym, co dzieje się na innych parkietach, nie jest to raczej wielkie zaskoczenie. Inna sprawa, że i dostęp do rynków zagranicznych jest zdecydowanie łatwiejszy niż jeszcze kilka lat temu. Handel na NYSE, Deutsche Börse czy też London Stock Exchange z poziomu platformy transakcyjnej, a nie poprzez telefoniczny kontakt z maklerem, jak to było jeszcze kilka lat temu, dzisiaj jest już standardem. Powoli spadają także opłaty związane z aktywnością na zagranicznych parkietach, a kolejni brokerzy myślą, jak jeszcze uatrakcyjnić klientom dostęp do globalnego rynku. Jak przyznają przedstawiciele branży maklerskiej, zagranicznymi parkietami interesują się już nie tylko giełdowi wyjadacze z zasobnymi portfelami, ale także i osoby z mniejszym doświadczeniem i kapitałem. Jest więc o co się bić.
Amerykanie wiodą prym
– Przekrój inwestorów posiadających rachunek akcji zagranicznych w DM BOŚ jest różny. Są to zarówno inwestorzy początkujący, którzy zawierają transakcje o niewielkich wartościach, ale są też klienci posiadający wieloletnie doświadczenie w inwestowaniu, którzy zawierają transakcje o większych wolumenach, mający status klientów profesjonalnych – mówi Paweł Kolek, dyrektor departamentu rynku wtórnego DM BOŚ. Podobne sygnały płynną z innych biur maklerskich. – Rynki zagraniczne w BM PKO BP cieszą się coraz większą popularnością i stanowią dla naszych klientów i inwestorów ważny punkt w dywersyfikacji portfela inwestycyjnego. Z naszej oferty korzystają zarówno inwestorzy indywidualni, jak i instytucjonalni. Wartość pojedynczej transakcji dla akcji i obligacji kształtuje się w przedziale od kilku do kilkunastu tysięcy złotych i więcej, nawet liczonych w milionach złotych. Najchętniej inwestorzy realizują transakcje w walucie zagranicznej, choć się zdarza, że transakcje zawierane są również w polskim złotym – wskazuje Tomasz Zabrocki z biura strategicznych klientów indywidualnych w BM PKO BP.
Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że wzrost zainteresowania rynkami zagranicznymi ze strony inwestorów indywidualnych to nie najlepsza informacja dla warszawskiej giełdy, gdzie i tak udział drobnych graczy w obrotach od kilku lat utrzymuje się blisko historycznego miniumum (12 proc.). Brokerzy wskazują jednak, że nie jest to tak prosta zależność.
– Klienci w równym stopniu dzielą się na takich, którzy inwestują wyłącznie za granicą, oraz takich, którzy łączą handel za granicą z handlem na GPW. Tym, co łączy obie grupy, jest fakt, że pieniądze przeznaczone na inwestycje zagraniczne w większości wypadków nie zostałyby przeznaczone na handel na rodzimym parkiecie. Możliwość handlu za granicą przyciąga nowych klientów i nowy kapitał, ale nie obserwujemy, żeby zabierała je warszawskiej giełdzie – mówi Kamil Szymański, wicedyrektor departamentu rynków regulowanych w DM mBanku.
Nie dziwne więc, że i oferta domów maklerskich, jeśli chodzi o rynki zagraniczne jest coraz bogatsza, zwiększa się zasięg geograficzny. Podstawą jest jednak dostęp do największych rynków z Wall Street na czele. Hossa w Stanach Zjednoczonych oraz magia znanych marek działa na wyobraźnię. – Na rynkach zagranicznych klienci najchętniej inwestują w innowacyjne, medialne i dobrze rozpoznawalne spółki. Nie dziwi więc fakt, że ponad 75 proc. handlu odbywa się w Nowym Jorku, a najchętniej wybierane są spółki pokroju Tesli, Microsoftu czy Netflixa – mówi Kamil Szymański.