Rekonwalescencja po Covid-19 potrwa lata

Gospodarka › Ekonomiści początkowo sądzili, że koronawirus wpędzi świat w ostrą, ale krótką recesję, po której nastąpi żywiołowe odbicie aktywności. Dzisiaj nikt już w to nie wierzy.

Publikacja: 25.04.2020 09:49

Nawet jeśli nie będzie kolejnych fal epidemii Covid-19, strach przed chorobą jeszcze długo będzie pa

Nawet jeśli nie będzie kolejnych fal epidemii Covid-19, strach przed chorobą jeszcze długo będzie paraliżował konsumentów i firmy.

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Epidemia to nie wojna ani klęska żywiołowa, nie zniszczy globalnego potencjału wytwórczego. Na jakiś czas obniży tylko jego wykorzystanie, ale gdy koronawirus zostanie poskromiony, gospodarka szybko odżyje. Odroczony popyt, wzmocniony przez euforię, że udało się pokonać zagrożenie dla naszego stylu życia, sprawi, że ożywienie będzie nawet bardziej żywiołowe niż wywołane epidemią załamanie. Takie argumenty stały za dominującymi jeszcze kilka tygodni temu wśród ekonomistów scenariuszami, wedle których w Polsce, podobnie jak niemal wszędzie na świecie, epidemia Covid-19 uruchomi V-kształtny cykl koniunkturalny. W pierwszej chwili doprowadzi do załamania PKB, ale po chwili nastąpi jego jeszcze większe odbicie, dzięki czemu gospodarka wróci na przedkryzysową trajektorię wzrostu.

Żeby nie być gołosłownym: ekonomiści z banku Morgan Stanley, którzy jako jedni z pierwszych w połowie marca uznali, że Polskę czeka recesja, przewidywali wtedy, że walka z epidemią doprowadzi do spadku PKB w tym roku o 3,6 proc., ale w 2021 r. nastąpi jego odbicie o 5,1 proc. Taki scenariusz oznaczałby, że w przyszłym roku PKB byłby już większy niż w 2019 r., a w 2022 r. mógłby być taki sam, jaki byłby bez kryzysu. Prognozy dla innych gospodarek z tego okresu, nawet jeśli różniły się co do liczb, zwiastowały cykl o podobnym kształcie. Wtedy zresztą inną trajektorię PKB trudno byłoby uzasadnić. Poza Azją, epidemia przybrała niepokojący obrót tylko we Włoszech. Większość ekonomistów zakładała też, że Zachód nie będzie skłonny pójść drogą Chin, które zdecydowały się na zamrożenie dużej części gospodarki, aby zahamować rozprzestrzenianie się koronawirusa. A nawet gdyby musiał to zrobić, to można było zakładać, że paraliż potrwa góra kilka tygodni. W końcu w Chinach, które były pierwszym ogniskiem wirusa, problem zdawał się być zażegnany. Pod koniec marca, gdy już ograniczenia aktywności ekonomicznej były powszechne, równie powszechne były działania banków centralnych i rządów, które miały pozwolić gospodarkom przetrwać okres hibernacji w nienaruszonym stanie. Cykl w kształcie V stał się mniej prawdopodobny, ale w U – czyli charakteryzujący się nieco dłuższą zapaścią, ale wciąż żywiołowym odbiciem – łatwo było uwierzyć.

Logo Nike zamiast V

Dzisiaj po tym optymizmie nie ma śladu. Z każdym dniem pandemii rośnie ryzyko, że cykl będzie miał kształt symbolu pierwiastka lub – jak określają to inni – znaczka firmy Nike: zapaść będzie głęboka, a ożywienie niemrawe. W takim scenariuszu powrót gospodarki do stanu sprzed kryzysu, nie mówiąc już o powrocie do przedkryzysowego trendu, zajmie lata. Na naszym podwórku takie prognozy przedstawili na początku kwietnia na przykład ekonomiści z mBanku, według których PKB Polski tąpnie w br. o ponad 4 proc., ale w 2021 r. wzrośnie tylko o 3,5 proc. A to oznaczałoby, że przyszły rok gospodarka zakończy o około 1 proc. mniejsza, niż była na koniec 2019 r. O tym, jak zmieniły się nastroje, najlepiej świadczą jednak przewidywania Międzynarodowego Funduszu Walutowego z połowy kwietnia. Instytucja, która zwykle formułuje zachowawcze, niekontrowersyjne prognozy, tym razem oceniła, że na U-kształtne ożywienie szanse mają tylko Chiny i część gospodarek rozwijających się. Ale ani w Europie, ani w USA, ani też w Japonii, wzrost PKB w 2021 r. nie będzie równie silny co jego spadek w tym roku. Przykładowo, gospodarka strefy euro według MFW na koniec przyszłego roku będzie wciąż o ponad 3 proc. mniejsza niż w 2019 r., a epidemiczne straty odrobi dopiero w 2023 r. Powrót do trendu wzrostu sprzed kryzysu nie nastąpi jeszcze wiele lat.

W świetle historii epidemii taka zmiana prognoz nie powinna dziwić. Jeśli już, to zastanawiający był początkowy optymizm ekonomistów. „Pandemie mogą mieć długotrwały, negatywny wpływ na gospodarkę" – tak literaturę naukową na ten temat podsumowali w opublikowanym w połowie kwietnia artykule Frederic Boissay i Phurichai Rungcharoenkitkul, ekonomiści z Banku Rozrachunków Międzynarodowych. W przypadku pandemii hiszpanki z lat 1918–1920 główny hamulec rozwoju miał charakter podażowy: wedle różnych szacunków wirus zabił od 20 do nawet 100 mln osób, co istotnie zmniejszyło szeregi pracowników. „Taka jednorazowa zniżka podaży pracy prowadzi do wzrostu stosunku kapitału do pracy i w rezultacie spadku stopy zwrotu z kapitału, co spowalnia jego akumulację (inwestycje – red.) i wzrost PKB na wiele lat" – piszą ekonomiści BIS. Śmiertelność Covid-19 wedle wszelkiego prawdopodobieństwa jest mniejsza, a ofiarami są głównie emeryci. Do tego nie brakuje głosów, że obecna pandemia na dłuższą metę zmniejszy bardziej popyt na pracę niż jej podaż. Będzie bowiem dla wielu firm kolejnym bodźcem do automatyzacji produkcji i innych procesów, w których – jak się okazuje – ludzie są najbardziej zawodnym ogniwem. Wzrost obaw, że koronawirus nie wywoła jedynie przejściowego wstrząsu, ale na długo osłabi gospodarkę, ma więc inne podstawy.

Strach pozamyka portfele

Przede wszystkim epidemiolodzy ostrzegają, że nawet jeśli koronawirus przycichnie latem, to jesienią wróci. I będziemy musieli z nim żyć do czasu wynalezienia szczepionki lub skutecznego leku, na co – jak się wydaje – można liczyć najwcześniej za rok. To może oznaczać, że kraje, które za najskuteczniejszą metodę walki z epidemią uznały zamrożenie gospodarki, będą funkcjonowały w trybie start–stop. Takie obawy nasiliły się po tym, gdy na początku kwietnia na wprowadzenie daleko idących ograniczeń aktywności ekonomicznej zdecydował się Singapur, który był chwalony za pokonanie epidemii mniej dotkliwymi dla gospodarki metodami. „Konieczność zamknięcia gospodarki Singapuru sugeruje, że ci, którzy liczyli na szybkie, V-kształtne ożywienie na świecie, będą rozczarowani" – zauważył w tym kontekście Win Thin, główny strateg walutowy w Brown Brothers Harriman.

W praktyce to, czy pandemia koronawirusa będzie miała kolejne fale i czy rządy rzeczywiście będą na nie odpowiadały tak, jak na pierwszą, nie ma dużego znaczenia. Już to, że scenariusza tego nie można wykluczyć, będzie miało paraliżujący wpływ na przedsiębiorców i konsumentów. W przypadku tych ostatnich strach przed zarażeniem Covid-19 może skutecznie ograniczać skłonność do odwiedzania centrów handlowych i korzystania z wielu usług, nawet jeśli – inaczej niż teraz – będą one dostępne. Pouczające są tutaj badania z USA, które pokazują, że załamanie wizyt w restauracjach w poszczególnych stanach było spowodowane przede wszystkim doniesieniami o pierwszych ofiarach śmiertelnych Covid-19 i nastąpiło na długo, zanim władze nakazały zamknięcie lokali. Na takie zmiany postaw konsumentów nałożą się jeszcze aspekty finansowe. Choć niemal wszędzie na świecie rządy robią wiele, aby pomóc firmom utrzymać zatrudnienie, ta polityka nie zapobiegnie wszelkim zwolnieniom. Strach przed utratą pracy – który w Polsce, jak wynika z kwietniowych badań ankietowych GUS, jest już rekordowy – oraz spadek dochodów będzie tłumił wydatki. „Zakończenie rynku pracownika, konieczność odbudowy oszczędności oraz zmiany preferencji wydatkowych spowodują, że konsumpcja będzie odbijać bardzo powoli. Lata konsolidacji fiskalnej nie pozwolą na wsparcie konsumpcji dodatkowymi transferami. Rynek pracownika zniknie" – tak swoje kwietniowe prognozy uzasadniali ekonomiści z mBanku. Perspektywa długotrwale obniżonego popytu będzie z kolei tamowała inwestycje.

Groźne zaburzenia rynku

– Ożywienie po ostatnim kryzysie było niemrawe, choć w zasadzie uderzył on w dwa sektory (finansowy i budowlany – red.) i nikt nie oczekiwał, że dojdzie do kolejnego wydarzenia w rodzaju bankructwa Lehman Brothers. Obecny kryzys nie ma takiej określonej daty zakończenia – ostrzegał w połowie marca w rozmowie z Russelem Robertsem Tyler Cowen, ekonomista z Uniwersytetu George'a Masona, który bardzo wcześnie dostrzegł potencjalne konsekwencje pandemii. Zwracał też uwagę, że pandemia wybuchła w okresie napiętych stosunków międzynarodowych, szczególnie na linii USA–Chiny. To będzie utrudniało globalną współpracę, która okazała się kluczowa dla ugaszenia kryzysu finansowego sprzed ponad dekady i późniejszych działań naprawczych. Dzisiaj zarzuty, że brak współpracy opóźni powrót do normalności, formułowane są przede wszystkim pod adresem Unii Europejskiej, która nie jest w stanie porozumieć się w sprawie emisji koronaobligacji. Tyler wskazywał też na utratę tzw. kapitału organizacyjnego, którym poskutkują nieuniknione upadłości firm – nawet jeśli będzie ich niewiele. Jak tłumaczył, dobrze funkcjonująca gospodarka jest jak drużyna sportowa, która musi przejść kilka faz rekrutacji, znaleźć odpowiedniego trenera i dobrze się zgrać. Po epidemii dojdzie do efektywnej alokacji zasobów, co też siłą rzeczy zajmie kilka lat.

Powody, aby nie oczekiwać szybkiego powrotu na przedkryzysową ścieżkę wzrostu gospodarczego, na tym się niestety nie kończą. Ekonomiści wskazują m.in. na utrzymujące się ryzyko, że pandemia doprowadzi do kryzysu finansowego, np. wywołanego upadłościami spółek, które finansowały się obligacjami korporacyjnymi. Na tym rynku po poprzednim kryzysie doszło do boomu, który wielu analityków uważało za bańkę. W dalszej perspektywie zagrożeniem może być stan finansów publicznych wielu państw. Oczywiście, można też wskazać siły, które powinny wspierać ożywienie. Jeszcze zanim koronawirus rozprzestrzenił się poza Chiny, ekonomiści zwracali uwagę, że firmy, które w poprzednich dekadach zanadto uzależniły się od produkcji w Azji, będą przebudowywały i dywersyfikowały łańcuchy dostaw. Na tym skorzystać może m.in. Polska. „Kryzys może być matką wynalazczości. Obecny szok może pobudzić innowacje w wielu dziedzinach: od bardziej efektywnego wykorzystania pracy i technologii komunikacyjnych, po szersze wykorzystanie druku 3D" – tłumaczą ekonomiści z banku Berenberg, według których po tym, jak PKB wróci do poziomu z 2019 r., wzrost może być nawet szybszy niż przed kryzysem. Pod jednym wszakże warunkiem: że – próbując ograniczyć gospodarcze konsekwencje walki z pandemią – rządy nie zaburzą zanadto mechanizmów rynkowych.

Parkiet PLUS
Prezes Tauronu: Los starszych elektrowni nieznany. W Tauronie zwolnień nie będzie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Parkiet PLUS
Czy bitcoin ma szansę na duże zwyżki w nadchodzących miesiącach?
Parkiet PLUS
Jak kryptobiznes wygrał wybory prezydenckie w USA
Parkiet PLUS
Impuls inwestycji wygasł, ale w 2025 r. znów się pojawi
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Parkiet PLUS
Szalona struktura polskiego wzrostu
Parkiet PLUS
Warszawska giełda chce być piękniejsza i bogatsza