Według JLL sprzedaż mieszkań w sześciu największych aglomeracjach w 2020 r. skurczyła się o prawie 19 proc., do 53 tys. I kwartał ub.r. był najlepszy w historii, II kwartał to zapaść spowodowana lockdownem, III i IV kwartał odbudowa rynku, ale do poziomów wyraźnie niższych niż w szczycie boomu. Jeśli popatrzeć na wasze wyniki, można odnieść wrażenie, że lockdownu nie było, a IV kwartał okazał się wręcz rekordowy. W całym 2020 r. zanotowaliście 3-proc. wzrost sprzedaży do 3,76 tys. lokali – to drugi wynik w historii. Skąd ta anomalia?
Ubiegły rok z pewnością był bardzo wymagający, nie można go porównać z żadnym innym, nie można było wprost czerpać z doświadczeń z różnych poprzednich kryzysów, było wiele zwrotów akcji. Na sukces złożyło się kilka elementów. Na ogłoszony pod koniec marca lockdown zareagowaliśmy dość spokojnie, postanowiliśmy zachować podstawowe funkcje, a więc sprzedaż mieszkań, obsługę klientów, budowy oraz przygotowanie nowych inwestycji. Okazało się, że właściwie tylko kwiecień był słabszy – z powodu lockdownu, bo potem rynek w miarę szybko powrócił do aktywności, wrócił popyt na mieszkania.
Robiliśmy po prostu swoje, odpowiadając elastycznie na zapotrzebowanie, w efekcie wprowadziliśmy w ubiegłym roku do oferty 4 tys. lokali, czyli najwięcej w historii.
Prognoza JLL na ten rok mówi o wzroście sprzedaży w sześciu największych aglomeracjach rzędu 3 proc., do 55 tys. – zatem cofamy wskazówki do 2015 r. Jak pan widzi rynek? Jak po rekordowym IV kwartale wypadły styczeń, luty, jak poszła sprzedaż w marcu?
W najbliższych dniach podamy szczegółowe wyniki, mogę tylko powiedzieć, że rynek jest mocny i ze sprzedażą nie ma problemów – mimo że ceny cały czas rosną. Deweloperzy są w dobrej sytuacji, bo pandemia nie zatrzymała budów ani nie odcięła popytu. W środowisku niskich stóp procentowych i obaw o inflację zainteresowanie mieszkaniami jako sposobem na lokowanie oszczędności jest wysokie.