Chociaż od kilku lat słyszymy o nadchodzącej fali sukcesji w polskich firmach rodzinnych, to na razie jej nie widać. Z badań wynika, że większość ich właścicieli nie zaczęła jeszcze poważnych przygotowań do wymiany pokoleniowej. Czy jest to powód do niepokoju?
Zdajemy sobie sprawę, że zmiany sukcesyjne zawsze są bardzo długim procesem. Specjaliści w tej dziedzinie powtarzają, że transfer własności jest ostatnim krokiem, a wcześniej, często przez wiele lat, trwa proces wychowania następców, wprowadzania ich w strukturę firmy, dzielenia się odpowiedzialnością. Dopiero na końcu dochodzi do transferu własności. Tak więc sukcesja będzie to raczej proces rozłożony na lata, ale – powiedzmy sobie szczerze – proces nieunikniony, gdyż jest konsekwencją biologii. Na pewno jednak sukcesja może być wyzwaniem: w większości rodzinnych firm u władzy jest pokolenie pionierskie, które budowało kapitalizm, często jeszcze pełne sił i energii. Niemniej z pewnością transformacja pokoleniowa w polskim biznesie będzie musiała się wydarzyć.
Czy sądzi pan, że impulsem do tej transformacji będzie przygotowana w ministerstwach rozwoju i finansów ustawa o fundacji rodzinnej?
Powiedziałbym raczej, że to sam projekt jest odpowiedzią na impuls ze strony przedsiębiorców. Od lat blisko współpracujemy ze środowiskiem firm rodzinnych i projekt ustawy jest wynikiem ich postulatów. Dlatego też kilka lat temu podjęliśmy decyzję, by najpierw skupić się na ustawie o sukcesji w firmach jednoosobowych, w których ten problem był dużo poważniejszy; bez tej ustawy śmierć właściciela oznaczała zgaśnięcie firmy. Tamtą ustawę udało się uchwalić jeszcze w poprzedniej kadencji. Następnie opublikowaliśmy Zieloną Księgę o fundacji rodzinnej, by rozpocząć dyskusję na ten temat. Była więc potrzeba, było zainteresowanie firm, a teraz mamy projekt ustawy, który jest odpowiedzią na to zainteresowanie.
Sprawdzali państwo, ile biznesów mogło przetrwać dzięki tamtej ustawie o sukcesji w jednoosobowych firmach?