Przyznaję, że podejście do deficytów i długu publicznego się zmieniło w porównaniu z 2010 r. (wybuch kryzysu fiskalnego w strefie euro – red.). Mario Draghi wprost mówi, że odpowiedzialna polityka fiskalna nie oznacza trzymania za wszelką cenę niskiego deficytu. MFW nawołuje zaś rządy, aby więcej wydawały, dzięki czemu szybciej wyjdą z kryzysu. Pandemia uświadomiła też ekonomistom, że służba zdrowia w wielu krajach jest niedofinansowana, a to na dłuższą metę przynosi gospodarcze koszty, a nie oszczędności. Zadaję sobie jednak pytanie, na ile trwała będzie ta zmiana, szczególnie w Europie. Gdy pandemia będzie pod kontrolą, a ożywienie rozpocznie się na dobre, polityka oszczędności może wrócić. Tak przecież było po kryzysie finansowym. Rządy początkowo też starały się pobudzać wzrost gospodarczy, ale zbyt szybko przystąpiły do zaostrzania polityki fiskalnej. Dzisiaj też fiskalne jastrzębie zaczynają się odzywać. W Niemczech nie brakuje zwolenników możliwie szybkiego przywrócenia „hamulca długu", który w trakcie pandemii został wyłączony. Dlatego wyjaśnienie, kiedy zadłużenie jest problemem i jakie są rozwiązania, jest dzisiaj bardzo ważne, nie tylko dla samych Włoch. Po pandemii Francja i Hiszpania będą miały dług publiczny na mniej więcej takim poziomie jak Italia przed pandemią.
W Polsce losy Włoch są często przywoływane jako przestroga, aby nie wchodzić do strefy euro. Ta narracja brzmi tak: gdyby Włochy zachowały własną walutę, to w sytuacji kryzysowej doszłoby do jej osłabienia, co przywróciłoby konkurencyjność gospodarki i wprowadziło ją z powrotem na tory szybkiego wzrostu. Problem z nadmiernym długiem nie mógłby się pojawić. To z powodu przyjęcia euro Włochy są skazane na bolesną wewnętrzną dewaluację, czyli m.in. obniżenie poziomu płac. Przyjęcie euro we Włoszech było faktycznie błędem?
Włochy z pewnością nie były dobrze przygotowane do członkostwa w strefie euro od strony instytucjonalnej. Z perspektywy czasu być może rezygnacja z własnej waluty była więc błędem. Wydaje się też, że gdyby Włochy miały możliwość dewaluacji waluty, nie znalazłyby się w takiej sytuacji, w jakiej dzisiaj są. To jednak nie jest równoznaczne tezie, że Włochy powinny wyjść ze strefy euro. Koszty italexitu byłyby olbrzymie. Po pierwsze, oznaczałoby to zapewne bankructwo, bo zobowiązania w euro stałyby się trudne do udźwignięcia. Z tego powodu doszłoby też do kryzysu finansowego i gospodarczego. Jeśli recepta Brukseli na kłopoty Włoch będzie taka jak dotąd, nie wykluczałbym, że do italexitu dojdzie. Ale nie zalecałbym tego. Należy raczej dążyć do zmian reguł fiskalnych w UE, aby umożliwiły prowadzenie takiej polityki, która daje szansę na wyrośnięcie z długu.
Wracamy więc do pytania, czy Włochy są w stanie wrócić na ścieżkę wzrostu? Może np. szybkie starzenie się tamtejszej ludności jest hamulcem, którego nie da się zwolnić?
To na pewno jest duże wyzwanie. Włochy należą do najszybciej starzejących się społeczeństw Europy, a pandemia Covid-19 jeszcze pogłębi ten problem, bo ujemnie wpłynie na liczbę urodzeń. Do tego Włochy mają problem z wysoką stopą bezrobocia. Im mniejsza część osób kontrybuuje do systemu opieki społecznej, w tym do systemu emerytalnego, tym większe muszą być obciążenia tych, którzy pracują. Niemniej włoska gospodarka ma też pewne atuty. Model wzrostu jest tam inny niż np. w Hiszpanii czy Grecji, w większym stopniu opiera się na eksporcie. Przez większą część współczesnej historii, z krótką przerwą w latach 2005–2011, Włochy miały nadwyżkę w handlu towarami i usługami. W ostatnich latach dochodziła ona do 3 proc. PKB. Co więcej, w strukturze eksportu istotną rolę odgrywają branże zaawansowane technologicznie. To zresztą kolejny dowód na to, że Włosi nie żyją ponad stan, nie konsumują więcej, niż produkują. Teraz w globalnym handlu widoczne jest silne ożywienie. Włochy na tym mogą skorzystać, choć może nie tak mocno jak Niemcy.
Co należy zrobić, aby Włochy mogły wykorzystać ten potencjał?