Słowo stagflacja powstało z połączenia dwóch wyrazów: stagnacji gospodarczej i inflacji. W minionym roku termin ten wrócił na ekonomiczne salony, głównie za sprawą zaskakująco wysokiej inflacji. Koniunktura gospodarcza była jednak na tyle dobra, że trudno było mówić o stagnacji. W tym roku może się to zmienić za sprawą wpływu wojny w Ukrainie. Działa ona bowiem negatywnie na wzrost gospodarczy i podnosi już i tak wysoką inflację.
Trudno jest nie odnieść się do stagflacji z lat 70. ubiegłego wieku. Przyczyną ówczesnego kryzysu naftowego była Wojna Jom Kipur, która doprowadziła do embarga nałożonego przez arabskich członków OPEC. Trudno nie dostrzec pewnych analogii do sytuacji obecnej. Również mamy do czynienia z wojną i sankcjami z niej wynikającymi, które utrudniają eksport surowców energetycznych z Rosji lub dojść może wręcz do odcięcia tego kluczowego dostawcy. Przed laty wzrost cen ropy naftowej był zdecydowanie silniejszy niż teraz, ale nie oznacza to, że analogia przestaje tracić na znaczeniu.
Po pierwsze, sytuacja wciąż jest rozwojowa i nie wiemy, jak się dokładnie skończy. Po drugie, obecnie obserwujemy bardzo wysoką dynamikę zmian cen szerokiego spektrum różnych surowców, nie tylko energetycznych, ale także metali i żywności. W tym ostatnim przypadku nie można zapominać o Ukrainie, która nazywana jest spichlerzem Europy. Teraz ten spichlerz niestety płonie.
Europa ma najwięcej do stracenia na trwającej wojnie. Jest najbliższa geograficznie konfliktowi i de facto uzależniona od dostaw surowców z Rosji. Azja czy Ameryka są w bardziej komfortowej sytuacji, choć wzrost cen dotyczy także tych regionów. To jednak Stary Kontynent może mieć największe problemy z dostępnością surowców.
Także w Europie można obserwować największą presję na i tak mocno nadwyrężone łańcuchy dostaw. Oznacza to, że recesja niestety nie jest wykluczona. Będzie to inna recesja niż poprzednie, gdyż przy akompaniamencie utrzymującego się problemu z wysoką inflacją. Stagflacja jak się patrzy.