Słowo pisane ma w dzisiejszych, dynamicznych czasach to do siebie, że zanim pójdzie do druku, potrafi być już nieaktualne. Z uwagi na dynamikę wydarzeń z ostatnich dni, prognozowanie kilka godzin do przodu stało się ryzykownym wyzwaniem. Szacowanie rozwoju sytuacji na tydzień czy na miesiąc do przodu, jest po prostu niemożliwe. Sprawa Ukrainy w perspektywie kilku tygodni może równie dobrze stać się kolejnym lokalnym konfliktem, oczywiście pozostając wielką tragedią dla ludzi nią dotkniętych. Może też rozlać się szeroko, stając się największym wyzwaniem dla narodów europejskich od czasów drugiej wojny światowej. A to tylko dwa z niezliczonych możliwych scenariuszy. Kluczowe wydają się być najbliższe dni, jak również reakcja Chin czy krajów NATO, w tym Turcji.

Jedno jest pewne, agresja Rosji na Ukrainę naruszyła wieloletnie status quo, jak zamach z 11 września w 2001 roku, i będzie to mieć długoterminowe reperkusje dla świata i gospodarki, niezależnie od dalszego rozwoju działań zbrojnych. Konsekwencje będą szczególnie widoczne we wzroście cen i niedoborach surowców, jak również utrzymującej się długo wysokiej inflacji. Możliwy jest jednak skutek, który został już dostrzeżony przez część inwestorów. O jle na rynkach najsilniej dotkniętych nowym możliwym impulsem inflacyjnym banki centralne nie będą mogły sobie pozwolić na luksus braku działań, o tyle w przypadku Fedu sprawa ta nie wydaje się już tak oczywista. Podwyższona niepewność co do rozwoju wydarzeń może skłonić amerykańskich decydentów do złagodzenia ścieżki normalizacji polityki pieniężnej, jak również przesunięcia części działań w czasie.

W rezultacie, w cieniu dymów wojennych na Ukrainie niewykluczone, że za kilka dni lub tygodni zobaczymy nowe historyczne rekordy na Wall Street. I mimo pewnego surrealizmu, przynajmniej z perspektywy krajowego obserwatora, wydaje się on być jak najbardziej możliwy. Rynki akcji szybciej niż jeszcze kilka lat temu adaptują się do nowego otoczenia. Możliwe więc, że pomimo podwyższonej zmienności w ciągu kolejnych dni sesyjnych, na koniec najbliższych tygodni zobaczymy wzrost, przynajmniej na niektórych rynkach rozwiniętych, w tym silnie wyprzedanym technologicznym Nasdaq.

Jeśli powyższy scenariusz, chociaż ryzykowny, ma szansę na spełnienie, to niespecjalnie wierzę w podobną ścieżkę dla krajowych aktywów. Te prawdopodobnie do momentu normalizacji sytuacji będą pod dużą presją i wzrostowe sesje mogą nie rekompensować spadkowych. Trudno mi nawet w pełni zdefiniować, jak taka normalizacja sytuacji mogłaby wyglądać.

Po spadkach z fatalnego czwartku, 24 lutego, poziomy cenowe wskazują na okazję inwestycyjną. Analogie z marcem 2020 r. nie są przypadkowe, mogą być jednak mylące. Niemal namacalna bliskość obecnych wydarzeń sprawia, że z oceną sytuacji lepiej poczekać. Stwierdzenie „cash is the king" może okazać się prawdziwe jak nigdy wcześniej.