To, co stało się z obligacjami w końcówce ubiegłego tygodnia, można określić jako gwałtowny protest przeciwko temu zjawisku. W środę rentowności papierów skarbowych na rynkach bazowych zaczęły rosnąć i trwało to dwa dni. Rentowność dziesięcioletnich bundów z okolic zera wzrosła przejściowo do 0,2 proc. na otwarciu w piątek, aby potem ustabilizować się nieco powyżej 0,15 proc. Amerykańskie papiery o podobnym terminie wykupu wystartowały z poziomu 1,74 proc., przebijając po drodze 1,87 proc., i w końcu ustabilizowały się nieco powyżej 1,84 proc. Bardzo podobny wzrost rentowności wystąpił na rynkach wschodzących. Żeby nie szukać daleko, polskie dziesięciolatki na początku tego tygodnia kwotowano na poziomie 3,08 proc., podczas gdy przed opisywanymi zwyżkami było to 2,98 proc. Świadczy to więc o zmianie percepcji inwestorów co do perspektyw polityki pieniężnej i wzrostu gospodarczego, nie zaś o wzroście czy zmniejszeniu się awersji do ryzyka. Takie zachowanie globalnych rynków wskazuje, że wzrost gospodarczy będzie w opinii inwestorów związany z powrotem inflacji, a programy skupu aktywów będą wygaszane. W szczególności dotyczy to działań Europejskiego Banku Centralnego, bo fala wyprzedaży zupełnie ominęła rynek japoński.

Plotki o „europejskim taperze" krążą już od pewnego czasu, pojawiły się także lepsze dane makro, które zwiększyły przekonanie o nieuchronnym powrocie inflacji.