Jednym z pierwszych, które były wymieniane, miała być dewaluacja juana, która tłumiłaby wpływ nowych ceł na finalne ceny dóbr z Państwa Środka. I rzeczywiście, okazało się, że gdy tylko po szczycie w Singapurze zakończyło się chwilowe ocieplenie stosunków (w tym czasie kurs USDCNY pozostawał niemal niezmieniony), chińska waluta zaczęła się osłabiać w błyskawicznym tempie. O ile jednak w pierwszej fazie ruchu pozostawała stabilna wobec reszty koszyka, ostatnio spada w bardzo szybkim tempie niezależnie od punktu odniesienia.
Takie zachowanie ma daleko idące konsekwencje. W krótkim terminie przede wszystkim uniemożliwia stabilizację innym walutom rynków wschodzących, które mogłyby znaleźć wsparcie w spokojniejszym zachowaniu EURUSD. Jednocześnie jednak burzy wiarygodność juana jako waluty, która w przyszłości miała stawać się alternatywą dla dolara i miała funkcjonować coraz bardziej rynkowo. Tak silna deprecjacja będzie nieuchronnie powodowała wyraźne odpływy kapitału z Chin i może w konsekwencji wymusić przywrócenie silniejszej kontroli jego przepływów.
Zważywszy na stojące przed Chinami ryzyka, porównania do początku 2016 r. są coraz bardziej uprawnione. Rok 2018 miał być czasem, podczas którego rozpocznie się proces delewarowania chińskiej gospodarki. Ograniczenie dostępności kredytów dla sektora MŚP musiało wywołać wzrost niewypłacalności, ale ożywienie na świecie ułatwiało trzymanie go w ryzach, tak by wzmocnienie długoterminowych fundamentów i eliminacja najsłabszych przedsiębiorstw nie powodowały efektu kuli śniegowej. Obecnie, przed nadchodzącymi w 3Q 2018 terminami olbrzymich wykupów długu korporacyjnego, taki scenariusz jest zagrożony pomimo ostatniego zastrzyku płynności. Wchodzące w życie w piątek amerykańskie cła, które rozpoczną otwartą wymianę ognia na linii Chiny–USA, wywołają dalszą presję na osłabienie juana, której na razie chiński rząd nie zamierza najwyraźniej przeciwdziałać. Będzie to prowadziło do powrotu kwestii „eksportu dezinflacji" z Państwa Środka i w połączeniu z ogólnym oczekiwanym wzrostem awersji do ryzyka wywoła spadek rentowności na rynkach bazowych. O ile normalizacja stosunków nie nastąpi przed lub krótko po „godzinie zero" (nieco na wzór amerykańskich negocjacji budżetowych, które od czasu do czasu powodują krótki government shutdown, potrzebny, by wszyscy pokazali swoją determinację), obecne oczekiwania co do polityki monetarnej w USA i Europie przez najbliższe półtora roku staną pod silnym znakiem zapytania. Tym samym znajdziemy się o krok bliżej do realizacji tezy o wiecznie niskich stopach na świecie, w świetle której rentowności 2,9 proc. na amerykańskich 10-latkach czynią je prawdziwą okazją rynkową.