Na chwilę obecną około 80 proc. firm notowanych w indeksie S&P 500 opublikowało już raporty za IV kwartał. Okazuje się, że po trzech kwartałach przerwy bieżący sezon zakończy się najprawdopodobniej z dodatnią roczną dynamiką wzrostu zysków spółek należących do wskaźnika. Wartość ta przy obecnej 80-proc. próbie wynosi 0,9 proc. r./r. i jest niemal o 2 pkt proc. wyższa niż pierwotne prognozy, które jeszcze pod koniec grudnia zakładały dynamikę na poziomie -1,7 proc.
Jeżeli chodzi o pokonywanie średnich z prognoz, w kategorii zysków pozytywne zaskoczenie odnotowano w przypadku 71 proc. spółek, natomiast w przypadku przychodów odsetek ten był nieco niższy i wyniósł 67 proc. Liczby te dały zielone światło do bicia kolejnych rekordów przez amerykańskie indeksy. Jeśli chodzi o popularny wskaźnik forward P/E (cena do prognozowanego zysku), to jego wartość jest już na poziomie 18,9, czyli 13,2 proc. powyżej średniej pięcioletniej oraz 26 proc. powyżej średniej dziesięcioletniej.
Zgodnie z raportem sporządzonym przez Goldmana Sachsa pięć największych spółek należących do indeksu S&P 500 (Facebook, Amazon, Apple, Microsoft oraz Google) wypracowało łącznie o 16 proc. wyższy zysk przypadający na akcję niż rok wcześniej. Jeśli pominąć rezultaty osiągnięte przez pięciu wymienionych gigantów, łączna dynamika wzrostu zysków spółek należących do S&P 500 z trudem utrzymałaby się na neutralnym poziomie.
O wiele słabiej sytuacja prezentuje się w przypadku małych spółek. W Russel 2000 średni EPS był o 7 proc. niższy niż rok wcześniej. Zaskakujące może wydawać się to, że za rozczarowującą zyskownością stoją w dużej mierze rosnące koszty odsetkowe. W sytuacji, gdy w ubiegłym roku amerykańska Rezerwa Federalna obniżyła główną stopę procentową trzykrotnie, tego typu uzasadnienie wydaje się co najmniej zastanawiające. Warto jednak zwrócić uwagę na fakt, że koszt zadłużenia zależny jest również od jego wielkości, a ta nieustannie rośnie. Sytuacja ta pokazuje przy okazji, że jakakolwiek podwyżka stóp procentowych w USA przy obecnych realiach rynkowych nie wchodzi w grę.
Ogólny wydźwięk sezonu publikacji wyników można w pewnym sensie porównywać do wzrostu amerykańskiego PKB w IV kwartale. Na pierwszy rzut oka wyniki wydają się satysfakcjonujące, jednak gdy spojrzy się na szczegóły, pojawia się wiele „ale". Nie zmienia to jednak faktu, że bez względu na to, jak napięte są obecnie wyceny, dominacja Wall Street może jeszcze chwilę potrwać. Obecną sytuację dość dobrze oddaje angielska fraza: There is no alternative (TINA), która w obliczu epidemii chińskiego koronawirusa (gospodarczo uderzającego głównie w Azję i Europę) przewija się w środowisku inwestorów coraz częściej. ¶