Tę ostatnią informację trudno uznać za dobrą. Na koniec czerwca udział inwestorów zagranicznych w krajowym zadłużeniu spadł do 13,7 proc., z 15,4 proc. na koniec grudnia i z okolic 40 proc. jeszcze w latach 2014–2015 (w całym zadłużeniu udział inwestorów zagranicznych spadł w pół roku z 33,2 proc. do 31,7 proc., co MF tłumaczy umocnieniem złotego; w przypadku danych o krajowym zadłużeniu takiego argumentu nie można już użyć). Nie chodzi nawet o obawy, że inwestorzy zagraniczni bezbłędnie (i krytycznie) oceniają perspektywy budżetu i notowań obligacji, ale o uciekającą wraz z nimi płynność z rynku wtórnego, który z tego powodu staje się bardziej podatny na wahania.
Kto kupuje?
W I półroczu zadłużenie Skarbu Państwa (według metodologii krajowej) wzrosło o 39 mld zł, z czego prawie 8 mld zł przypadło na obligacje oszczędnościowe. Założenia budżetowe o pozyskaniu od inwestorów indywidualnych 41 mld zł pozostaną najprawdopodobniej na papierze, ale ich zakupy i tak finansują 20 proc. wzrostu zadłużenia. Przed rokiem, gdy zadłużenie wzrosło o 60 mld zł (w I półroczu), na obligacje oszczędnościowe przypadło 15 mld zł (25 proc. udziału).
O 34 mld zł wzrosło zadłużenie Skarbu Państwa wobec krajowego sektora bankowego (z 445,8 mld zł do 480,4 mld zł), z czego 20 mld zł przypadło na sam czerwiec (rentowność obligacji 10-letnich spadła wtedy z 6 proc. do 5,7 proc.). Zaangażowanie banków w krajowy dług wzrosło o 36 mld zł. Czyżby więc banki uwierzyły, że jest to dogodny moment na zakup polskich obligacji?
Wzrost kapitałów własnych przy jednoczesnym spadku popytu na kredyty dla przedsiębiorstw mógł częściowo wymusić zmianę nastawienia banków do obligacji, po tym jak w latach 2020–2022 ich zaangażowanie spadało (łącznie o ponad 23 mld zł).