W przypadku indeksu rynków wschodzących, listopad przerwał najdłuższą od 2003 r. serię zwyżkową, obejmującą aż 10 miesięcy. Co ciekawe, starało się to akurat w momencie, w którym w globalnym sondażu Bank of America rynki wschodzące okazały się najczęściej typowanym zwycięzcą, jeśli chodzi o stopy zwrotu w 2026 r.

Przed przerwaniem serii zwyżkowej ledwie obronił się z kolei amerykański S&P 500, ale pod jego ledwie dodatnim wynikiem kryją się silne rozbieżności w poszczególnych segmentach rynku. Z jednej strony mocno rozgrzane tematy („wzrost”, wysoka Beta) uległy korekcie najmocniejszej od czasu kwietniowej zawieruchy wywołanej przez cła Trumpa. A z drugiej wyraźnie odżyły pozostające w cieniu boomu AI tematy takie, jak akcje o niskiej zmienności, „value”, czy też dywidendowe. Czyżby był to pierwszy sygnał stopniowej rotacji kapitałów na Wall Street?

Listopad przyniósł też gołębie akcenty na rynkach obligacji (no, może z wyjątkiem Japonii). W USA, po raz pierwszy od jesieni 2022 r., krzywa rentowności papierów skarbowych znalazła się w większości poniżej progu 4 proc. W spychaniu rentowności pomagają oczekiwania odnośnie do bardziej gołębiego Fedu, szczególnie po przejęciu w maju przyszłego roku sterów przez nowego szefa banku, mianowanego przez prezydenta Trumpa. Najwyżej utrzymuje się rentowność najdłuższych obligacji (20-30 lat), w których wyceny najmocniej wkalkulowane są obawy o stan finansów publicznych.