Jeśli cofniemy się do roku 2018 i lat wcześniejszych, choćby nawet o sto, bez trudu zauważymy, że sytuacja, w której rentowność obligacji przewyższa stopę inflacji, była dla rynku stanem naturalnym, a odwrotna – chwilową aberracją. Zmiana nastąpiła w ostatnich latach, dokładniej w drugiej połowie 2019 r., kiedy inflacja zaczęła rosnąć, natomiast banki centralne nie uznały za stosowne reagować. Wybuch pandemii i lockdown stłumiły rodzącą się inflację, ale od 2021 r. wybuchła ona z nową siłą. Jednak – jak się przekonaliśmy – rentowność obligacji nie dotrzymywała jej kroku, ani w 2021 r., ani w 2022 r., ani nawet obecnie, kiedy inflacja już spada. Obligacje skarbowe wciąż przynoszą realne straty i będą przynosić je nadal.
Tak, ale...
W obronie obligacji pojawiają się wciąż wcale liczne głosy. Głównym argumentem ma być trudna do podważenia logika – obecną rentowność należy zestawić z oczekiwaną (a nie bieżącą) inflacją.
Sprawdźmy więc. Jeśli inflacja w USA spadnie do 4 proc. na koniec tego roku (zgodnie z prognozami ekonomistów ankietowanych przez Bloomberga), obecna rentowność dziesięciolatek wciąż będzie od niej niższa o 0,5 pkt proc. W Polsce – jeśli kierować się projekcją inflacji – byłoby to 1,5 pkt proc. Aby usprawiedliwić swoje obecne wyceny, rynek obligacji musi sięgać głębiej – albo wyprzedza przyszłość o kolejny rok, kiedy inflacja miałaby zejść na niższe poziomy, albo te niższe poziomy pojawią się wcześniej, niż przewidują to ekonomiści. Dopiero wówczas „spread” między inflacją a rentownością obligacji dziesięcioletnich stanie się dodatni, choć wciąż nieco niższy od historycznej średniej (1,3 pkt proc. w USA i 1,7 pkt w Polsce).
Czytaj więcej
Rozważając sens angażowania pieniędzy w długoterminowe obligacje skarbowe, nie można uciec od ich głównej zalety, za jaką uważa się bezpieczeństwo.