Dwucyfrowe stopy zwrotu funduszy w okresie ledwie kilku tygodni to coś, co nie zdarza się często. Tym bardziej gdy chodzi o produkty o spokojniejszej naturze, czyli oparte na instrumentach dłużnych. A właśnie z taką sytuacją mamy do czynienia obecnie.
Słabsze dane to pożywka dla obligacji
Wygląda na to, że inwestujący w polskie obligacje skarbowe doczekali w końcu lepszych czasów. Wszystko za sprawą niespotykanej dynamiki zniżek rentowności (wzrostów cen) krajowych papierów dłużnych, jaką obserwujemy w ostatnich tygodniach. W poniedziałek po południu oprocentowanie papierów dziesięcioletnich sięgało około 5,86 proc., co oznaczało nieznaczny spadek w porównaniu z piątkowym zamknięciem. W nieco dłuższym okresie umocnienie na rynku długu jest spektakularne. Jeszcze w połowie czerwca wspomniany wskaźnik przekraczał 8 proc. Następnie wrócił w okolice poziomu z początku miesiąca, czyli do 6,6 proc. Druga połowa lipca przynosi kolejną, podobnie silną jak przed miesiącem falę spadków rentowności, przez co w około miesiąc dochodowość papierów dziesięcioletnich skurczyła się już o ponad 1 pkt proc. Tym samym rynek wraca w okolice poziomów z kwietnia tego roku, czyli m.in. przed okresem znaczących zaskoczeń inflacją w USA.
Podobną sytuację jak w Polsce obserwujemy także na rynkach bazowych. W Stanach Zjednoczonych, po kilku tygodniach balansowania wokół 3 proc., rentowności obligacji dziesięcioletnich zniżkują ostatnio do 2,8 proc., z kolei w przypadku analogicznych papierów niemieckich jest to 1,06 proc.