Fed podnosi więc koszt pieniądza, dając sygnał swym zamorskim odpowiednikom, że bierze na siebie poniekąd odpowiedzialność za potencjalne zdestabilizowanie globalnego gospodarczego systemu naczyń połączonych. W miejsce obaw o przyszłość gospodarki w sercach inwestorów ostatnio grały lęki o nieco bardziej egzystencjonalnej naturze, co sprzyja rozwodnieniu odpowiedzialności i utrzymaniu jastrzębiego kursu w skoordynowanym wymiarze. Zacieśnienie postępować będzie więc dalej, choć trudno sobie wyobrazić, aby stopy procentowe mogły dogonić obecne odczyty inflacji, niezależnie od szerokości czy długości geograficznej.

Nie zmienia to jednak faktu, że w obliczu niepewnych perspektyw gospodarczych jakakolwiek próba nawet lekkiego dokręcenia śruby może przynieść rynkom bolesny katharsis. Czy takie ryzyko jest jednak materialne? Patrząc na spready między indeksami korporacyjnych obligacji spekulacyjnych plasowanych w USD czy EUR a stopami uznawanymi za wolne od ryzyka, wydaje się, że implikowana w ten sposób premia za ryzyko nie jest wygórowana. Wspomniany spread dla rynku amerykańskiego wynosi 4,94 proc., a europejskiego – 5,01 proc. Wyniki te są zdecydowanie niższe od odczytów z roku 2008, jednak wówczas rynek nie był jeszcze świadomy faktu, jak dobrym sojusznikiem dla kredytobiorców potrafi być amerykański bank centralny.