W 2019 r., po sześciu latach od debiutu, giełda zawiesiła handel kontraktami na WIBOR, skutecznie odcinając inwestorom indywidualnym (choć nie dla nich kontrakty te były przeznaczone) możliwość zabezpieczenia się przed skutkami wzrostu WIBOR. Z dzisiejszej perspektywy widać, jak bardzo brakuje tego instrumentu i jakiejkolwiek pochodnej, która mogłaby wspierać inwestorów indywidualnych w ograniczaniu skutków polityki pieniężnej.
Inwestorzy indywidualni nie mogą też zawierać transakcji na rynku FRA/IRS (wyjątkiem mogliby być klienci wealth bankingu, a w zasadzie prowadzone przez nich firmy) i w zasadzie dla trapionych wzrostem stóp procentowych rynek ma tylko jedną, mocno koślawą konstrukcję – certyfikaty INGTurbo na syntetyczny indeks dziesięcioletnich obligacji niemieckich oraz na kontrakty na trzydziestoletnie obligacje USA. Przy czym, choć inflacja rośnie na całym świecie, banki centralne nie prowadzą takiej samej polityki jej zwalczania (czy raczej – tolerowania). Po drugie obligacje, zwłaszcza długoterminowe, to jednak nie to samo co stawki WIBOR. W pewnym momencie cyklu stopy procentowe będą jeszcze podnoszone, a rentowność długoterminowych papierów już się zatrzyma lub nawet załamie, kiedy rynek zacznie dyskontować recesję.
WIBOR kontra WIBOR
Jeśli więc kredytobiorcy nie zdążyli w odpowiednim czasie zamienić swojego kredytu na ten o stałym oprocentowaniu (a komu by się chciało?), możliwości przeciwdziałania skutkom wzrostu rat zawężają się do kilku opcji. Pierwszą jest nacisk na polityków, by rozwiązali ich problem za nich. Nie jest to zbyt uczciwe w stosunku do tych wszystkich, którzy wstrzymali się z decyzjami o zakupie mieszkania, obawiając się wzrostu rat w przyszłości (czyli – zachowali się racjonalnie), nie wspominając o tej garstce, która, obawiając się takiego scenariusza, zawczasu sprzedała zakredytowane nieruchomości, by uniknąć kłopotów. Nie jest też uczciwe względem wszystkich pozostałych – raty kredytu wzrosły o kilkaset złotych miesięcznie, ale wartość nieruchomości, które kredyt sfinansował, o kilkadziesiąt tysięcy złotych. Najbardziej oczywistym rozwiązaniem wydaje się więc realizacja zysków i zarazem ucieczka ze zbyt wysokich kosztów.
W nieco innej sytuacji są ci szczęśliwcy, którzy spłacają kredyty i dysponują pewną pulą oszczędności. W ich przypadku niezłym rozwiązaniem wydaje się nadpłata kredytu. Przy stawce WIBOR dobijającej do 6 proc. najbliższa aktualizacja rat kredytów wskaże już na 8-proc. oprocentowanie (lub okolice 8 proc.). Spłata takiego kredytu to odpowiednik ulokowania gotówki na 10 proc. brutto przy zerowym ryzyku (przy założeniu, że kredyt i tak trzeba kiedyś będzie spłacić). Minusem takiego rozwiązania jest jednak pozbycie się gotówki, która – wiele na to wskazuje – może być potrzebna w najbliższym czasie.
Tej wady pozbawione jest ostatnie rozwiązanie – ulokowanie gotówki w instrumenty skorelowane ze stawkami WIBOR, czyli w obligacje.