Przyjęło się sądzić, że posiadacze niewielkich oszczędności nie mają czego szukać na rynku kapitałowym (takie zdanie padło na jednym z paneli kongresu FinReg 2019 i było impulsem do powstania tego tekstu) – brakuje im zarówno środków, jak i niezbędnego doświadczenia. Dlatego lepszą drogą może być dla nich systematyczne odkładanie oszczędności w instytucjach zbiorowego inwestowania. Ale tezę tę można łatwo obalić – z 500 złotych wydanych w trakcie IPO na dziesięć akcji LPP 12 lat później można było wycofać 50 tys. zł (obecnie 40 tys. zł), nie licząc wypłacanych od 2009 r. dywidend (LPP zaczęło od 50 zł na akcję), a 100 akcji CD Projektu wartych 500 zł jeszcze siedem lat temu dziś wycenianych jest na 100 tys. zł.
Cel uświęca środki
O ile, inwestując szczęśliwie w akcje, można się potężnie wzbogacić, o tyle uzyskanie tego samego efektu w przypadku obligacji wymaga niemałej ekwilibrystyki (np. inwestowania lewarowanego). Co prawda mając do dyspozycji 500 zł można zawrzeć transakcje na Catalyst, wziąć udział w emisjach publicznych lub kupić obligacje skarbowe, nie zmienia to jednak faktu, że po siedmiu lub 12 latach od rozpoczęcia inwestycji 500 złotych będzie miało nadal zbliżoną siłę nabywczą. Obligacje służą głównie do przechowywania wartości już posiadanego majątku, są sposobem na dywersyfikację inwestycji i to raczej o tę mniej ryzykowną część portfela (przynajmniej w teorii).
Niemniej wszystko zależy od celu i terminu inwestycji. Wiemy skądinąd, że dla kogoś 500 zł co miesiąc może być cennym dodatkiem do niewysokiej emerytury, a dla kogoś innego ochłapem, który trzeba rzucić w zamian za przejęcie kamienicy w centrum Krakowa. Inwestowane systematycznie 500 zł może dać zdumiewające rezultaty, nie tylko wtedy, jeśli przeznaczymy je na dożywotnią rentę w zamian za przejęcie atrakcyjnie położonej nieruchomości. Załóżmy, że ktoś znajdzie w sobie dość determinacji, aby co miesiąc przeznaczać 500 zł na zakup obligacji oszczędnościowych Skarbu Państwa adresowanych do beneficjentów programu 500+ choćby przez 12 miesięcy i wybierze sześcioletnie papiery oprocentowane na 2,8 proc. w pierwszym roku, a w kolejnych latach na 1,75 pkt proc. ponad inflację. Ryzyko kredytowe emitenta jest w tym przypadku najniższe z możliwych, inwestycja zapewnia ochronę przed inflacją, w każdej chwili można się z niej wycofać, płacąc 0,7 proc. nominału (w przypadku 12-letnich papierów oprocentowanych na 3,2 proc. w pierwszym roku i 2 pkt proc. ponad inflację w kolejnych latach, opłata za wcześniejsze umorzenie wynosi 2 proc. nominału, zatem warto wybrać ten wariant, jeśli ktoś wie z pewnością, że przez trzy i pół roku nie będzie potrzebował tak zainwestowanych środków). Po sześciu latach na jego konto zacznie spływać po 592 zł w miesięcznych odstępach, o ile inflacja wynosić będzie równe 2,5 proc. przez cały okres inwestycji. Choć może się wydawać, że kwota inwestycji i zysk są skromne, to jednak do wszystkiego trzeba przyłożyć własną miarę. Skoro 500 zł jest istotną kwotą w comiesięcznym budżecie, to prawdopodobnie ważny będzie także zastrzyk 600 zł po sześciu latach inwestycji. A czas przecież i tak minie.
W przypadku 500+ cel inwestycji łatwo sprecyzować. Jeśli zaczniemy odkładać w opisany sposób na pięć lat przed osiągnięciem pełnoletniości dziecka, zwracane kwoty trafią na konto akurat w momencie, gdy rozpocznie ono edukację akademicką i dodatkowych kilkaset złotych zasilać będzie konto (posiadacza obligacji, nie studenta), przez cały okres studiów.
Jednak oczywiście można wyobrazić sobie inne cele inwestycji – uzbieranie odpowiedniej sumy na zakup nowego auta, udział własny w zakupie nieruchomości, podróż na inny kontynent itd. Wszystko to jest możliwe do zrealizowania nawet przy braku środków dziś, ale przy odpowiedniej determinacji i systematycznych, nawet niewielkich inwestycjach.