Wiedza o tym, że np. 3 proc. za pięcioletnie obligacje płaci KGHM, pomoże lepiej ocenić np. czteroletnią emisję obligacji dewelopera. Pojawi się bowiem pytanie, czy premia płacona przez inną, mniejszą spółkę jest warta ponoszonego przez inwestora ryzyka.
O ile emisje dużych lub średnich firm można próbować parametryzować, np. przez dokonywanie porównań branżowych, a między spółkami z tej samej branży za pomocą np. wskaźników zadłużenia, struktury bilansu, osiąganych marż itd., o tyle wprowadzenie jak największej liczby dużych emisji może poważnie utrudnić życie małym emitentom. Inwestor indywidualny, który ma świadomość, że może zarabiać 3 proc. rocznie na obligacjach największych firm, w dodatku z kluczowym udziałem Skarbu Państwa w akcjonariacie, powinien się poważnie zastanowić, czy np. 6 proc. oferowane mu w emisji o wartości do 10 mln zł jest wystarczającą premią za podjęcie ryzyka. Często bardziej adekwatnym poziomem byłoby pewnie 9, 12, a nawet 15 proc. W przeszłości zbyt często zdarzało się bowiem, że oprocentowanie małych emisji adresowanych do inwestorów indywidualnych ustalano arbitralnie nie na poziomie odzwierciedlającym ryzyko inwestycji, ale na poziomie tolerowanego ryzyka. Dwucyfrowe oprocentowanie od kilku lat jest sygnałem, że oferowany kupon dotyczy właśnie niespotykanie wysokiego ryzyka inwestycji (wręcz podejrzanie wysokiego), podczas gdy faktycznie emisje z takimi właśnie kuponami są obejmowane przez fundusze typu private debt. Teraz, gdy wiedza o tego rodzaju emisjach – zarówno dużych firm o niskim kuponie, jak i tych mniejszych o wysokim oprocentowaniu – staje się coraz powszechniejsza, coraz łatwiej też ocenić kolejne propozycje. Pod warunkiem że te propozycje na rynek napływają, bo przecież nie ma ich zbyt wiele w ostatnich miesiącach.