Łukasz Tarnawa główny ekonomista Banku Ochrony Środowiska. Łukasz Tarnawa, który regularnie zajmuje miejsce w czołówce najlepszych prognostów makroekonomicznych, spodziewa się w przyszłym roku wzrostu PKB o 4 proc.
Archiwum
Aby utrzymać pracowników i przyciągnąć nowych, firmy będą prawdopodobnie musiały oferować coraz większe podwyżki płac. – W przyszłym roku stałemu wzrostowi popytu na pracowników prawdopodobnie będzie towarzyszyło narastanie oczekiwań płacowych. W niektórych branżach analitycy prognozują nawet wartości dwucyfrowe – przyznaje w rozmowie z „Parkietem" Paweł Łapiński, wiceprezes zarządu Grupy Azoty, który będzie podczas debaty reprezentował biznes. To z kolei, wbrew oczekiwaniom Glapińskiego, może podbić inflację powyżej celu NBP. W ocenie PKO BP już w połowie 2018 r. dynamika indeksu cen konsumpcyjnych (CPI) – podstawowa miara inflacji w Polsce – sięgnie 3 proc. Będzie to głównie efekt przyspieszenia tzw. inflacji bazowej, nieobejmującej cen energii i żywności, co z kolei będzie konsekwencją rosnącej dynamiki wynagrodzeń.
Czy można wierzyć firmom?
NBP przekonuje, że do znaczącego przyspieszenia wzrostu płac nie dojdzie. Presję płacową osłabiać ma nadal imigracja z Ukrainy i Białorusi, a także aktywizacja biernych zawodowo Polaków. Prezes NBP w tym kontekście ocenił w zeszłym tygodniu, że problem niedoboru pracowników jest wyolbrzymiany. Faktem jest jednak, że dostrzega go coraz więcej przedsiębiorstw.
W badaniach Komisji Europejskiej 42,2 proc. polskich firm przemysłowych deklaruje, że największą barierę rozwoju stanowi dla nich brak rąk do pracy. Rok temu taki problem zgłaszało 30,7 proc. spółek. Spośród państw Unii Europejskiej odsetek ten jest wyższy tylko na Malcie i na Węgrzech. Z danych GUS wynika, że jeszcze poważniejszy problem kadrowy jest w budownictwie, trudności mają też przedsiębiorstwa handlowe. Część ekonomistów zwraca jednak uwagę, że te utyskiwania są na wyrost. Bardziej niż faktyczny niedobór rąk do pracy mogą one odzwierciedlać przyzwyczajenie pracodawców do większego bezrobocia lub ich rosnący popyt na pracowników, wskutek którego częściej napotykają one problemy z rekrutacją niż dawniej.
O narastających napięciach na rynku pracy świadczą jednak także inne dane, niebazujące na ankietach. Przykładowo, na koniec III kwartału liczba wolnych miejsc pracy w polskiej gospodarce wynosiła 131,2 tys., o 37 proc. więcej niż przed rokiem. W latach 2007–2008, które również były okresem bardzo dobrej koniunktury na rynku pracy, wolnych miejsc pracy było jeszcze więcej. Wskaźnik ten przekraczał nawet 200 tys. Wtedy jednak większe było też bezrobocie. W efekcie na jedno wolne miejsce pracy przypadało co najmniej 8,7 bezrobotnego. Jeszcze w II kwartale br. tak mierzone napięcia na rynku pracy były mniejsze, bo liczba bezrobotnych na jeden wakat wynosiła 9,4. Ale w minionym kwartale wskaźnik ten spadł do 8,5.
Firmy wstrzymują się z inwestycjami
Z sytuacją na rynku pracy powiązany może być inny problem, często dostrzegany przez ekonomistów: zastój w inwestycjach prywatnych. – Kluczowymi determinantami inwestycji pozostaną prawdopodobnie niepewność dotycząca zmieniającego się otoczenia prawno-regulacyjnego oraz trudności ze znalezieniem wykwalifikowanych pracowników. A te w 2018 r. mogą się nasilić – mówi Łapiński.