Wczorajsza sesja w Stanach zakończyła się wzrostem cen. Skala zwyżki była o połowę mniejsza od Sali zwyżki na naszym rynku, ale i tak ten wzrost jest wart uwagi. Dla nas ma on nieco ograniczone znaczenie, bo już znaczną jego część zdążyliśmy zdyskontować w końcówce naszych notowań. Niemniej wydaje się, że te plusy wesprą naszych graczy stojących po długiej stronie rynku. Można więc spodziewać wzrostu cen na początku sesji, a przynajmniej otwarcia w okolicach wczorajszego zamknięcia. To w zupełności wystarczy. Nie o otwarcie tu bowiem chodzi, ale o dalszy przebieg sesji. Czy tym razem strona popytowa poradzi sobie z pokonanie poziom poziomu oporu, z którym sobie nie radziła od dłuższego czasu?
Wczorajsze publikacje danych makro potwierdzają wcześniej stawiane tezy, że gospodarka amerykańska wyhamowuje teraz tempo spadku. Wyższy od prognoz ISM, czy wzrost wydatków na inwestycje budowlane to dobre wiadomości. Obecnie prognozy zmiany PKB w II kwartale 2009 roku mówią o spadku w tempie nieco przekraczającym 2 proc. W kolejnych dwóch kwartałach oczekuje się już niewielkich wzrostów. Zatem zdanie, że najgorsze jest już za nami będzie gościło w serwisach coraz częściej. To oczywiście optymistyczna myśl, choć skala optymizmu, jaki jest obecnie obserwowany jest lekko przesadzona. Należy bowiem pamiętać, że o ile rynek szykuje się do poprawy, to jej tempo nie będzie na razie zbyt dynamiczne, a wiec i wzrost cen nie powinien antycypować znaczącej zmiany.
Być może jesteśmy w trakcie kreślenia pierwszej fali nowej hossy, ale nie zmienia to faktu, że na najmocniejszą fazę wzrostów w ramach tej potencjalnej hossy, trzeba będzie jeszcze poczekać kilka lat. Rynek po obecnym wzroście powróci na nieco niższe od obecnych poziomów. Trzeba się liczyć z falą rozczarowania tempem poprawy sytuacji makro. To są jednak dywagacje raczej na „Weekendową”. Popyt ma teraz poważne zadanie.