Indeks rynków wschodzących jest najczęściej typowany na zwycięzcę pod względem stóp zwrotu w nadchodzącym 2026 r. – wynika z listopadowego sondażu Bank of America wśród menedżerów funduszy na świecie (wskazało go 37 proc. ankietowanych, prawie trzy razy więcej niż kolejny w zestawieniu Nasdaq). Można przypuszczać, że czynnikiem, który zaostrzył apetyty inwestorów, są już tegoroczne dokonania rynków wschodzących. W chwili pisania tego komentarza MSCI Emerging Markets jest – nawet po listopadowej korekcie – 28 proc. na plusie od początku roku (wliczając dywidendy), wyprzedzając analogiczny benchmark rynków rozwiniętych o ok. 10 pkt. proc.
Oczekiwania na dalsze wyczyny indeksu emerging markets są oparte m.in. na spodziewanej kontynuacji osłabienia dolara, która byłaby na rękę administracji prezydenta Trumpa. Rzecz jasna to założenie jest obarczone sporą niepewnością. Wystarczy wspomnieć, że drugi rok poprzedniej kadencji Trumpa przyniósł, wbrew oczekiwaniom, nie kontynuację deprecjacji USD, lecz jej odwrócenie. Akcje na rynkach wschodzących są wyceniane o ok. 30-40 proc. niżej niż na rynkach rozwiniętych, jeśli chodzi o wskaźniki odpowiednio P/E i cena/wartość księgowa. Oczywiście to dyskonto jest przynajmniej częściowo uzasadnione przez wyższe ryzyko. Z kolei w porównaniu ze swą własną historią emerging markets przestały być tanie (P/BV najwyżej od 2009 r.), choć w scenariuszu bardzo optymistycznym można wyobrazić sobie dojście do poziomów pamiętanych z lat 2006–07.