Słabość na rynkach nie jest wielkim zaskoczeniem, bo taką ewentualność należy zawsze brać pod uwagę. Rynek nie podąża ciągle w tym samym kierunku i czasem kreśli korekty. Pytanie tylko, czy obecna korekta będzie tylko ząbkiem, czy też przyjmie rozmiary regularnego ruchu godnego miana korekty czteromiesięcznego trendu. O tym zadecyduje zachowanie cen w okolicy 1900 pkt. Póki co zakładamy, że jest to tylko ząbek, choć mamy świadomość, że okoliczności sprzyjają wykreśleniu czegoś poważniejszego.

Jakie to okoliczności? Pisałem o nich w „Weekendowej…”, a wiec nie będę się powtarzał. Teraz jednak przychodzą dane, które wspomagają taki przebieg wydarzeń. Wczoraj np. poznaliśmy wartość wskaźnika aktywności przemysłu w rejonie Nowego Jorku, która okazała się niższa od prognoz. Wprawdzie różnica nie jest ogromna, a zwłaszcza dla tego wskaźnika, który lubi skakać jak piłeczka, ale jak już wspomniałem, tu chodzi o nawet pośrednie czynniki, które mogą wyzwolić niepokój. Innym takim czynnikiem mogły być dane o odpływie kapitału z USA (w wersji TIC), czy spadku wskaźnika nastrojów w branży budowlanej. W tym tygodniu publikacji jest znacznie więcej i każde nawet małe rozczarowanie może wywołać falę wyprzedaży.

Swoje dokłada nasz minister finansów. Przedstawił on wczoraj założenia do projektu przyszłorocznego budżetu, które z pewnością zaskoczyły większość analityków. Człowiek, który do tej pory był uważany za niepoprawnego optymistę przedstawił prognozy, delikatnie mówiąc, konserwatywne. Liczy on bowiem na to, że w przyszłym roku PKB wzrośnie o 0,5 proc., przy średniorocznej inflacji na poziomie 1,0 proc. Wynikałoby z tego, że przyszły rok dla gospodarki będzie jeszcze gorszy niż obecny. Jedno jest pewne, minister nie lubi tłumu i lubi się wyróżniać. Skąd nagle ten konserwatyzm? Wydaje się, że te bardzo ostrożne założenia to efekt starań, by możliwie szybko sprowadzić budżet do możliwie małej nierównowagi, by możliwe było spełnienie kryteriów wejścia do strefy euro. Konserwatywne założenia sprawiają, że dynamika wydatków budżetowych będzie mocno ograniczona, a jeśli gospodarka zachowa się lepiej niż w założeniach, to efektem tego może być mniejszy deficyt budżetowy, bądź jakaś pula do rozdania. Ten konserwatyzm to także świetny poziom do rozpoczęcia negocjacji w łonie rządu. Stawia jednak ministra w trudnej sytuacji i będzie testem jego pozycji.