Wczorajszy szum wokół sprawy obniżenia ratingu dla Grecji moim zdaniem odbywa się głównie w mediach. O problemach Grecji wiadomo nie od wczoraj. Dyskutuje się na ten temat już od jakiegoś czasu. Na rynku długu Grecja już dawno jest traktowana inaczej. Czy więc decyzja jednej z agencji ratingowych jest w stanie coś tu zmienić? Oczywiście jest to wygodne dla mediów, bo łatwo wytłumaczyć fakt przecen na rynkach. Ba, być może w jakimś niewielkim stopniu faktycznie czynnik Grecji miał tu znaczenie, ale tylko wobec uczestników rynków, którzy nie są na bieżąco i reagują emocjonalnie. Dla większości nie była to jednak nowość.

Co zatem stoi za spadkiem? Najprościej odpowiedzieć, że przewaga podaży, ale pewnie wiele osób chciałaby wiedzieć, co tą przewagę wywołało. Pomijam fakt, że taka wiedza raczej nie przyda się w przyszłości. Chodzi jednak o to, że rzadko się zdarza, by o nastrojach w danej chwili decydował jeden czynnik. Może to być jakaś publikacja, lub nagłe wydarzenie – coś co zaskoczyło. Czynniki, które nie są nagłymi nie wpływają na rynki samodzielnie, ale w najlepszym razie (jeśli w ogóle wpływają na rynki) są elementem większego zbioru.

W naszym wypadku mamy zbieg kilku czynników. Grecja ma tu swoje miejsce, ale ten czynnik nie był zaskakujący, lecz wraz z innymi sugerującymi spadek cen powoli „drążył skalę”. Niewątpliwie za spadkiem stoi fakt, że w ostatnich dnia rynek wyraźnie marudził pod poziomem 2500 pkt. Nie doszło to prawdziwego ataku. Jak widać, popyt nie był gotów. Nawet zdawałoby się zaskakująco dobry raport o stanie rynku pracy w USA niczego nie zmienił. Skoro więc popyt się ociągał, podaż uznała, że to jej szansa. Stąd mamy spadek, który może się jeszcze przedłużyć, gdyż wczorajsza sesja pozostawiła po sobie ślad techniczny na wskaźnikach, a te ostatnio uważniej oglądamy.