Zbliżony, ale na wielkie plusy nie ma co liczyć, gdyż wspomniana zwyżka cen w USA została przez nas już w pełni zdyskontowana. Kto wie, czy stabilne zachowanie tamtego rynku w dalszej części notowań (już po naszym zamknięciu) nie spowoduje rozczarowania u polskich inwestorów, co zaowocowałoby spadkiem cen na starcie. Na razie jednak nie ma to dla nas większego znaczenia. Zwyżka cen jest faktem i dziś się to raczej nie zmieni. Gracze średnioterminowi będą dziś mieli niewiele do roboty. Wzrost cen wprawdzie nie jest przesądzony i może wystąpić jakiś okres osłabienia, ale do wsparć jest na tyle daleko, że nie ma realnych szans na to, by były one dziś atakowane.

Okoliczności wzrostu cen są ciekawe. Ostatnio euro sobie nie za bardzo radzi za sprawą odnawiających się obaw o sytuację finansową krajów europejskich. Nawet Bloomberg wczoraj stwierdził, że część odpowiedzialności za poprawę nastrojów składana jest na barki polskiego rynku długu po udanej aukcji obligacji. Moim zdaniem to pewna przesada, w szczególności gdy mówimy o nastrojach dotyczących waluty euro. Może to tylko świadczyć o tym, że agencyjni redaktorzy nie mieli punktu zaczepienia do wytłumaczenia zwyżki cen.

Wydarzeniem miała być wczorajsza publikacja Beżowej Księgi w USA, czyli raportu Fed o gospodarce. Nie zawierała wiele odkrywczych wpisów. Podkreśla się rosnące ryzyko pojawienia się nowej fali recesji, choć jednocześnie nie widać parcia, by szybko dokonywać gwałtownych ruchów ratunkowych. Można podejrzewać, że ostatnie odczyty wskaźników ISM, a w szczególności jego wersji przemysłowej, tym bardziej działać będzie hamująco. Nadal mówi się o możliwości deflacji. Tu także można odwołać się do wskaźników ISM, które w obu wersjach odnotowały znaczny wzrost subindeksów cenowych. Obecnie jest zbyt wcześnie, by na tej podstawie podnosić alarm inflacyjny, ale jeśli kolejne odczyty, jakie poznamy za miesiąc, będą ponownie wskazywały na rosnącą presję, to fakt na pewno zostanie dostrzeżony.