Zgodnie z oczekiwaniami, sesja z 13 października okazała się lokalnym dołkiem na rynku, a obecne wzrosty nabierają coraz większego przyśpieszenia. Jednocześnie godne uwagi jest to, że za wzrostami stoją głównie pieniądze inwestorów instytucjonalnych, w tym zagranicznych, których na większą skalę widać chyba po raz pierwszy od wakacji. Ponieważ nasz rynek, jak większość giełd światowych, porusza się w cyklach kilkumiesięcznych, można zaryzykować twierdzenie, że obecna hossa ma jeszcze przed sobą długi żywot. Sytuacja w Stanach Zjednoczonych nie niesie znamion stagflacji, a w razie czego w odróżnieniu od lat 70. Fed ma duże możliwości manewru stopami procentowymi. Wystarczy też popatrzeć na kwartalne wyniki spółek amerykańskich, gdzie stosunek pozytywnych zaskoczeń do negatywnych niespodzianek wyniósł 5:1, natomiast jedno z częściej wymienianych zagrożeń, czyli ropa, kreśli coś w rodzaju formacji wierzchołkowej. Jeśli chodzi o polską makroekonomię, to wydaje się, że większość złych informacji została zdyskontowana, natomiast publikowane ostatnio raporty o zagrożeniach kryzysem walutowym oddają chyba najlepiej stan psychologii, natomiast niekoniecznie muszą się naprawdę ziścić. O ile należy się przejmować bezrobociem czy spowolnieniem wzrostu gospodarczego, o tyle same te czynniki nie niosą zagrożenia walutowego. Zainteresowanie ofertą Pekao ze strony zagranicznych inwestorów pokazuje, że całkiem spore pieniądze były odłożone na ten cel i że można tego samego oczekiwać w przypadku TP SA. Zachowanie TP SA po wejściu akcji pracowniczych będzie z pewnością rzutowało na cały rynek w krótkim terminie i należy sobie życzyć, aby na pierwszej sesji pojawił się popyt rzędu 500 milionów złotych.
Adam Kalkusiński
Wood&Company