Przecena na światowych rynkach akcji, doprowadziła dziś na otwarciu do prawdziwego tąpnięcia. Indeks WIG20 spadł na otwarciu o prawie 3 proc., do poziomu poziom 3153,40 pkt., żeby chwilę później testować silne wsparcie na 3148,68 pkt. (dołek z 10 stycznia br.). Atak na wsparcie nie powiódł się i kolejne godziny przyniosły powolne odrabianie strat.
Takie zachowanie rynku akcji nie zaskakiwało, gdyż z dużym prawdopodobieństwem można było przewidzieć, że dopóki na światowych rynkach akcji nastroje nie zrobią się naprawdę paniczne, rodzime fundusze inwestycyjne, tak zależne od napływu nowych środków, zdecydują się bronić dołka z 10 stycznia. Gdyby bowiem dopuściły do jego przełamania, to przez rynek prawdopodobnie przetoczyłaby się kolejna fala wyprzedaży, która już mogłaby prowokować większą ochotę do umorzeń jednostek uczestnictwa w funduszach.
Jednak o ile do godziny 16-tej można było mówić o pewnej sile rynku, która przejawiała się obroną wsparcia na 3148,68 pkt., to dzisiejszą sesję inwestorzy zapamiętają jako jedną z tych bardziej z manipulowanych przez fundusze. Taką manipulacją było "podciągnięcie" na drugim fixingu indeksu WIG20 o 2 proc. (!!!), w sytuacji gdy nic istotnego się nie wydarzyło. W efekcie, indeks dużych spółek zakończył dzień na poziomie 3277,56 pkt., rosnąc o 0,86 proc.
Takie "zagrywki" funduszy sprawiają, że inwestorzy dostają kolejny argument do sprzedaży akcji. Można bowiem mieć wątpliwości, czy celem takich działań jest faktyczna chęć obrony rynku przez fundusze? Czy też może stworzenia jego pozornej siły, żeby na wyższym poziomie zredukować, wypchane po brzegi portfele, zanim korekta na światowych rynkach akcji, przyjmie naprawdę duże rozmiary?
Marcin R. Kiepas