Dzień bez notowań w USA jest dniem straconym. Wiadomo z góry, że aktywność na rynku będzie niewielka, a i ceny w takim dniu najprawdopodobniej swoją dynamiką zmian będą usypiać skuteczniej niż najlepsza kołysanka. Wszystko to wczoraj się sprawdziło – ceny zmieniały się jak w zwolnionym tempie i pod mikroskopem, a obrót był daleki od rekordów.
Rynki śledziły najnowsze doniesienia z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Po Tunezji i Egipcie, gdzie demonstranci dopięli swego, przyszła pora na Libię. Ojcowsko-synowski duet oznajmił, że władzy nie odda. Krew na ulicach i setki zabitych to scenariusz, którego się obawiano, a który zapewne wzmoże protesty, uznając poległych za męczenników. Świat finansów spoglądał na to z wyrachowanym zimnem. Plujące wiadomościami serwisy informacyjne filtrowane słowem „Libia” nie przynosiły niczego pocieszającego, co podbijało cenę ropy naftowej. Rynki akcji właściwie przez cały dzień pozostawały spokojne. Dopiero w ostatniej godzinie notowań w Warszawie pojawiło się poruszenie. Poprzedziło ono opublikowanie decyzji agencji Fitch o obniżeniu libijskiego ratingu, ale świat przyjął to z obojętnością.
Bardziej ruchliwa końcówka nie zmieniła ani oceny całej sesji, a tym bardziej oceny tego, co dzieje się na rynku. Tu nadal trzeba dać przewagę podaży i utrzymywać nastawienie negatywne. Stoi za tym głównym argument, jakim jest skala zwyżki od piątkowego dołka. W piątek po południu rozpoczął się proces kreślenia korekty. Moment i miejsce rozpoczęcia odbicia jest wyjątkowe. Wykresy bronią się przez ważne poziomy wsparcia. Odbicie od nich będzie czymś naturalnym i zrozumiałym. Na razie jednak mamy do czynienia z kiepskiej wielkości korektą. Poziom, którego pokonanie mogłoby wskazywać na większe zaangażowanie po stronie popytu, to 2715 pkt. Gdyby ceny kontraktów wyszły wyżej, nastawienie mogłoby się zmienić na neutralne. Jednak do tego wiele brakuje. W tej chwili bardziej prawdopodobne wydaje się pogłębienie spadku niż odbicie w te rejony.