Była więc to prosta kontynuacja notowań z drugiej połowy poprzedniego tygodnia. Czy rzeczywiście?
Wtedy popyt przeważał, co było widać po chęci do zakupów i znacznym obrocie. Wczoraj ta chęć niby nadal była, ale już nie taka sama.
Żeby nie wypadło to zbyt pesymistycznie, podajmy parę faktów optymistycznych. Wczoraj pojawiły się nowe rekordy trendu, które zdają się potwierdzać dominację popytu na rynku. Z rekordami się nie dyskutuje. Dopóki ceny nie spadną zbyt nisko, zakładamy, że zwyżka będzie kontynuowana.
Problem polega na tym, że sesja przyniosła także kilka innych faktów. Owszem, pojawiły się rekordy. Tak na WIG20, jak i na kontraktach. Tylko że w drugim wypadku (dla nas ważniejszym) nowy rekord znajduje się raptem 1 pkt nad poprzednim. W wypadku indeksu różnica jest większa, ale to marna pociecha. Marna, bo obrót w trakcie sesji nie był rekordowy, choć nie był także zupełnie mizerny. Jednak nie widać na rynku pobudzenia wśród uczestników. Lekkie osłabienie w końcówce dnia tylko zwiększa wątpliwości.
Jest jeszcze co innego, o czym warto pamiętać, analizując aktualną sytuację techniczną. Samo wyjście na nowe rekordy nie jest w tym wypadku wystarczającym powodem do optymizmu. Tu potrzeba wyjścia z kanału/konsolidacji, który jest lekko nachylony ku górze. Jego górne ograniczenie znajduje się nieco ponad dotychczasowym szczytem. Dla indeksu jest to ok. 2850 pkt. Może ta świadomość sprawia, że sam rekord nie wywołał euforii?