Zakładam, że autor chciał tu zawrzeć pewien skrót myślowy. Obawiam się jednak, że to skracanie nomen omen zaszło za daleko. Potwierdza się tu znane powiedzonko, że droga na skróty jest najdłuższa.
Osoba czytająca takie zdanie może odnieść wrażenie, że zmiany na rynkach to efekt decyzji jakiejś „wspólnej świadomości", która wczoraj otrzymała informację nagle wpływającą na ocenę sytuacji. Można uznać, że zmiany na rynku rzeczywiście są wypadkową ocen poszczególnych uczestników rynku, ale nie odpowiada nam założenie o jakiejś zaskakującej wiadomości, a tylko taka byłaby w stanie tak bardzo wpłynąć na ceny. Nagła zmiana indeksów nie wynika przecież z jednoczesnego olśnienia przy analizie perspektyw rynku czy całej gospodarki. Brak tej zaskakującej wiadomości sprawia, że tłumaczenie ruchu cen z pojedynczej sesji czynnikami makroekonomicznymi może i dobrze medialnie wygląda, ale inwestorom nie przynosi żadnego pożytku. Te czynniki oddziałują na zmiany cen w dalszej perspektywie.
Spadki na giełdzie w trakcie jednego dnia nie udowadniają niczego poza wysokim poziomem emocji. Sama zmiana nie jest ze statystycznego punktu widzenia czymś dziwnym. Takie dni się raz na jakiś czas zdarzają i jest to najzupełniej normalne. Tłumaczenie czegoś, co?ma prawo się pojawić, brakiem kompetencji polityków czy menedżerów banków centralnych trąci kiepską publicystyką, ale nie to jest tu najważniejsze. Najważniejsze jest to, że dezorientuje czytelnika, który oczekuje wyjaśnień.
Problem polega na tym, co powtarzam tu w nieskończoność, że nie każdą zmianę na rynku można wyjaśnić czynnikami uznawanymi za racjonalne, a więc takimi, które operują słownictwem ekonomicznym. Za część zmian odpowiadają emocje i nastroje, co wie każdy, kto sam działa na rynku. W mediach to nie do pomyślenia, gdyż stwierdzenie, że nastroje są kiepskie i brakuje popytu, uchodzi za ignorancję, a przecież to media muszą wiedzieć, co w trawie piszczy. Rynek to rynek, on niczego nie udowadnia i nie spełnia niczyich oczekiwań. On?wycenia.