W tym tygodniu miała miejsce publikacja zrewidowanej dynamiki amerykańskiego PKB. Okazało się, że wzrost w IV kw. 2011 roku nie wynosił 2,8 proc., ale 3,0 proc. Zmiana miała w dużej mierze związek z poprawą konsumpcji usług, która wzrosła z 0,2 proc. do 0,7 proc. To sprawiło, że jej udział w budowie PKB wzrósł z 0,1 pkt. proc. do 0,35 pkt. proc. Udział w PKB się podwoił, choć nadal jest to wynik daleko od satysfakcjonującego.
Zrewidowano także dynamikę dochodów, dzięki czemu stopa oszczędności wzrosła z wcześniej szacowanego 3,7 proc. do 4,5 proc. To także dobry sygnał w kontekście konsumpcji, bo wygląda na to, że sytuacja Amerykanów jest nieco lepsza niż wcześniej sądzono. Pojawiły się nawet przypuszczenia, że to może pomóc w większej niż sądzono wcześniej dynamice wydatków. Dane, jakie pojawiły się w tym tygodniu rozwiały te nadzieje. Przypuszczano, że wydatki Amerykanów wzrosły w styczniu o 0,4 proc., a tymczasem dynamika wyniosła jedynie 0,2 proc. To nadal wzrost, ale mimo wszystko słabszy niż się spodziewano.
Dane dotyczące struktury PKB pokazują ciekawą rzecz. Sektor nieruchomości mieszkalnych zanotował wzrost o 11,5 proc. To więcej niż 10,9 proc., jak wcześniej sądzono. Mimo tej dynamicznej zmiany ten czynnik dodaje do PKB tylko 0,25 pkt. proc. To uświadamia wszystkim z jednej strony jak teraz mało ważny jest ten sektor oraz o ile musiałby się poprawić, by ponownie odgrywać znaczącą rolę w budowaniu PKB. Znamienne, że obecnie PKB w pełni budują zmiany stanu zapasów (1,88 pkt. proc.) oraz wydatki na środki trwałe (1,17 pkt. proc.). Duży pozytywny udział zmian w zapasach nastawia wyniki gospodarki na krytykę bazującą na zarzucie, że zamiast sprzedaży producenci produkują do magazynów. Sprzedaż finalna wzrosła o 1,1 proc.
Te osiągnięcia nie mogą być podstawą do pełnego optymizmu. Gdy zapasy zaczną być redukowane, tempo wzrostu może zmaleć. Obecna postawa władzy monetarnej jest ostrożna. Wprawdzie obecnie nie ma podstaw do tego, by miała być wdrożona kolejna faza luzowania ilościowego, ale nadal jest to opcja, do której Fed może powrócić, gdy tylko będzie tego wymagała sytuacja. Niektórzy są zdania, że QE3 to tylko kwestia czasu. Stąd zapewne rozczarowanie, że w ostatnich wystąpieniach publicznych szef Rezerwy Federalnej Ben Bernanke nie wspomina za wiele o takiej możliwości. Ba, padło za to zdanie, że Fed jest gotów dopasować wielkość sumy bilansowej do ewentualnie lepszych wyników gospodarki. Dolar na taki przekaz zareagował jednoznacznie – zyskał na wartości, ale ten wzrost nie potrwa zapewnie długo. O ile bowiem rynek odebrał słowa szefa Fed mało gołębio (jak na obecny stan polityki pieniężnej), to nadal jednym z głównych wyznaczników działalności banku centralnego będzie stan rynku pracy. Względem tego stanu Big Ben nie podzielał optymizmu części analityków. Rynek pracy wprawdzie się poprawia, ale tempo tej poprawy jest zbyt małe, jak na potrzeby Ameryki.
Beżowa Księga, a więc raport Rezerwy Federalnej na temat gospodarki, odnotowała wzrost zatrudnienia w przemyśle Bostonu, Nowego Jorku, Cleveland, Richmond, St. Louis i Minneapolis oraz spadek w Filadelfii i Kansas City. Raport stwierdza także, że perspektywa cen pozostaje stabilna. Wprawdzie rynek pracy się poprawia, ale nie ma tu presji na wzrost płac. To przesłanka za tym, by nie spodziewać się zbyt szybkich decyzji przywracających normalność w polityce pieniężnej.