Weekendowa Analiza Futures

Wahania cen, jakie miały miejsce w tym tygodniu wyznaczają zakres, który będzie odniesieniem dla oceny rynku w najbliższych dniach. Ta pozostaje umiarkowanie pozytywna. Rynek ma nadal szansę na kontynuację wzrostu cen.

Aktualizacja: 17.02.2017 00:04 Publikacja: 04.03.2012 10:52

Weekendowa Analiza Futures

Foto: ROL

W tym tygodniu miała miejsce publikacja zrewidowanej dynamiki amerykańskiego PKB. Okazało się, że wzrost w IV kw. 2011 roku nie wynosił 2,8 proc., ale 3,0 proc. Zmiana miała w dużej mierze związek z poprawą konsumpcji usług, która wzrosła z 0,2 proc. do 0,7 proc. To sprawiło, że jej udział w budowie PKB wzrósł z 0,1 pkt. proc. do 0,35 pkt. proc. Udział w PKB się podwoił, choć nadal jest to wynik daleko od satysfakcjonującego.

Zrewidowano także dynamikę dochodów, dzięki czemu stopa oszczędności wzrosła z wcześniej szacowanego 3,7 proc. do 4,5 proc. To także dobry sygnał w kontekście konsumpcji, bo wygląda na to, że sytuacja Amerykanów jest nieco lepsza niż wcześniej sądzono. Pojawiły się nawet przypuszczenia, że to może pomóc w większej niż sądzono wcześniej dynamice wydatków. Dane, jakie pojawiły się w tym tygodniu rozwiały te nadzieje. Przypuszczano, że wydatki Amerykanów wzrosły w styczniu o 0,4 proc., a tymczasem dynamika wyniosła jedynie 0,2 proc. To nadal wzrost, ale mimo wszystko słabszy niż się spodziewano.

Dane dotyczące struktury PKB pokazują ciekawą rzecz. Sektor nieruchomości mieszkalnych zanotował wzrost o 11,5 proc. To więcej niż 10,9 proc., jak wcześniej sądzono. Mimo tej dynamicznej zmiany ten czynnik dodaje do PKB tylko 0,25 pkt. proc. To uświadamia wszystkim z jednej strony jak teraz mało ważny jest ten sektor oraz o ile musiałby się poprawić, by ponownie odgrywać znaczącą rolę w budowaniu PKB. Znamienne, że obecnie PKB w pełni budują zmiany stanu zapasów (1,88 pkt. proc.) oraz wydatki na środki trwałe (1,17 pkt. proc.). Duży pozytywny udział zmian w zapasach nastawia wyniki gospodarki na krytykę bazującą na zarzucie, że zamiast sprzedaży producenci produkują do magazynów. Sprzedaż finalna wzrosła o 1,1 proc.

Te osiągnięcia nie mogą być podstawą do pełnego optymizmu. Gdy zapasy zaczną być redukowane, tempo wzrostu może zmaleć. Obecna postawa władzy monetarnej jest ostrożna. Wprawdzie obecnie nie ma podstaw do tego, by miała być wdrożona kolejna faza luzowania ilościowego, ale nadal jest to opcja, do której Fed może powrócić, gdy tylko będzie tego wymagała sytuacja. Niektórzy są zdania, że QE3 to tylko kwestia czasu. Stąd zapewne rozczarowanie, że w ostatnich wystąpieniach publicznych szef Rezerwy Federalnej Ben Bernanke nie wspomina za wiele o takiej możliwości. Ba, padło za to zdanie, że Fed jest gotów dopasować wielkość sumy bilansowej do ewentualnie lepszych wyników gospodarki. Dolar na taki przekaz zareagował jednoznacznie – zyskał na wartości, ale ten wzrost nie potrwa zapewnie długo. O ile bowiem rynek odebrał słowa szefa Fed mało gołębio (jak na obecny stan polityki pieniężnej), to nadal jednym z głównych wyznaczników działalności banku centralnego będzie stan rynku pracy. Względem tego stanu Big Ben nie podzielał optymizmu części analityków. Rynek pracy wprawdzie się poprawia, ale tempo tej poprawy jest zbyt małe, jak na potrzeby Ameryki.

Beżowa Księga, a więc raport Rezerwy Federalnej na temat gospodarki, odnotowała wzrost zatrudnienia w przemyśle Bostonu, Nowego Jorku, Cleveland, Richmond, St. Louis i Minneapolis oraz spadek w Filadelfii i Kansas City. Raport stwierdza także, że perspektywa cen pozostaje stabilna. Wprawdzie rynek pracy się poprawia, ale nie ma tu presji na wzrost płac. To przesłanka za tym, by nie spodziewać się zbyt szybkich decyzji przywracających normalność w polityce pieniężnej.

Umocnienie dolara wpływa negatywnie na wyceny na naszym rynku. Polska postrzegana jest jako kraj ryzykowny, a więc zainteresowanie zaangażowaniem środków w Polsce związane jest z chęcią akceptacji ryzyka. Ta akceptacja ma związek z możliwością finansowania tego zaangażowania tanim dolarem. Mowa o pozycjach carry trade. Przynoszą one dochód, gdy waluta, która służy na finansowania inwestycji jest słaba i koszt jej pozyskania jest niski. Te warunki spełnia dolar. Po ostatnich dwóch aukcjach trzyletniej pożyczki dla banków, jakie przeprowadził Europejski Bank Centralny, pojawiły się pytania, czy i euro nie zostanie walutą finansującą carry trade. Taka funkcja wpływałaby na osłabienie euro.

Wydaje się, że faktycznie może tu dojść do swoistego caryy trade, ale na poziomie samego euro. Część pieniędzy, jakie pozyskały na trzy lata od ECB banki komercyjne w strefie euro, może być skierowana na ryzykowne inwestycje, ale na obszarze tej strefy, np. na zakup obligacji Włoch, co zresztą jest jednym z powodów uruchomienia tego narzędzia. Nie sądzę jednak, by euro miało być przez działania ECB uznane za walutę finansującą carry trade w skali globalnej. Tu nie ma spełnionego podstawowego warunku, jakim jest długoterminowa stabilna perspektywa zmian wartości waluty. Euro tego nie zapewnia, gdyż podlega znacznym skokom wartości w jedną lub drugą stronę. Zmienność wartości wspólnej waluty zabija możliwość wykorzystania jej jako źródło finansowania, choć stopy procentowe są niskie. Tu nie chodzi tylko stan obecny, ale przyszłość. ECB nadal, mimo ostatnich decyzji, postrzegany jest jako bank centralny , który nie ma ochoty dopuścić do znacznego spadku wartości euro. Tu nadal paradygmatem jest walka z inflacją. To dobra wiadomość dla naszego złotego, którego zmiany idą w parze ze zmianami euro. Gdyby wspólna waluta miała długoterminowo spadać, perspektywa złotówki byłaby słabsza.

Umocnienie dolara (Wykres_1) w drugiej połowie tygodnia przeszkodziło naszym bykom w przeprowadzeniu skutecznej akcji oddalenia cen od poziomu wsparcia. Poziom ten w poniedziałek był testowany (Wykres_2). Przez chwilę nawet mieliśmy nastawienie neutralne, ale na koniec dnia ponownie stało się ono pozytywne. Takie nastawienie sugeruje możliwość wzrostu cen. Ten się nawet w środę pojawił, ale został zduszony. Przez kolejne dwa dni ceny wahały się w przedziale od poniedziałkowego minimum, do środowego maksimum. Ten przedział będzie obowiązywał także na początku tego tygodnia. Niedźwiedzie liczą na wybicie dołem i realizację scenariusza spadku cen (Wykres_3). Bykom zależy na wzroście cen i ruchu przynajmniej do 2600 pkt.

Czy rozstrzygnięcie zapadnie już w tym tygodniu? Być może, choć wcale nie musi to być na jego początku. Jednak już w środę pojawi się raport ADP, a w piątek czeka nas publikacja danych z amerykańskiego rynku pracy. To będą wydarzenia, które mogą doprowadzić do wyjścia poza obszar nakreślony w ostatnim tygodniu. W chwili obecnej wykresy nie pozwalają na przesadny pesymizm.

Ładnie to widać na przykładzie indeksu WIG (Wykres_4). Konsolidacja pod oporem sugeruje możliwość wybicia w górę. Gdyby rynek był słaby i ceny miałyby spadać, to ruch pewnie zacząłby się wcześniej. Warto także pamiętać, że ewentualne osłabienie to będzie jedynie sygnał zakończenia średnioterminowego trendu wzrostowego, ale nie początek spadkowego. Spadek cen kontraktów na WIG20 pod poziom 2296 pkt. także byłby sygnałem zakończenia wzrostów. Nie jest to jednak tożsame z rozpoczęciem spadków.

Komentarze
Bitcoin w cieniu drogiego złota
Komentarze
Czas na profit
Komentarze
Rynek kontra marże
Komentarze
Polskie aktywa na fali
Komentarze
Górnicy krypto z szansą
Komentarze
Obniżki na horyzoncie