Początek tygodnia to kontynuacja trwającej korekty spadkowej. W środę rano niskie otwarcie notowań wyznaczyło minimum korekty. To wtedy rozpoczął się ruch, który mógł, choć nie musiał być początkiem nowej fali wzrostów. Warunkiem uznania, że jednak popyt wraca na rynek, było pokonanie przez WIG20 poziomu 2600 pkt. (Wykres_1). Ani w czwartek, ani w piątek nie doszło do choćby testu tego poziomu. Stąd nie ma obecnie podstaw do stwierdzenia, że faza korekty się już zakończyła.
Skoro nie ma sygnału korekty, to należy się liczyć z kontynuacją ruchów z ostatnich dwóch tygodni. Wersje są dwie. Rynek spada jeszcze nieco, ale już nie pogłębia korekty. Spadek zatrzymuje się nad dołkiem z środy, a ceny robią zwrot i zaczyna się bardziej zdecydowany ruch w górę. Druga wersja zakłada spadek nieco głębszy. Ceny spadają, a indeks schodzi pod środowe minimum, ale nie bawi tam długo. Indeks wraca nad środowe minimum i zaczyna się bardziej zdecydowany ruch w górę. Obie wersje kończą się wyjściem nad 2600 pkt., a w konsekwencji wyjściem na nowe rekordy trendu wzrostowego.
Można uznać, że takie stawianie sprawy jest przejawem optymizmu. Moim zdaniem to trzymanie się założenia, że rynek akcji w Polsce znajduje się w szybkim trendzie wzrostowym, który przyjmuje kształt hiperboli. Ta zwiększona dynamika ruchu w jedną stronę jest odreagowaniem kilkunastu miesięcy braku jednorodnej tendencji. Strategie, które funkcjonowały wtedy, nie mogą funkcjonować teraz. Nie ma większych szans na to, by jednym sposobem operowania na rynku osiągać pozytywne rezultaty tak w czasie konsolidacji, jak i w trakcie trendu. Ten trend musi być znaczący w kontekście tejże konsolidacji. Ona jest jakby punktem odniesienia. Tak w kontekście długości trwania ruchu, jak i jego wielkości. Już sam fakt, że konsolidacja miała wysokość ok. 400 pkt. wymusza, by wybicie miało przynamniej taką wielkość. Przynajmniej.
Skoro mamy trend to ma być taki, by strategie przygotowane na konsolidacje przyniosły starty. To ma być ich okres obsunięcia. Pewnie w wielu przypadkach już tak jest. Korekta z października w kilku przypadkach dała możliwość wybronienia się. Jednak im szybszy wzrost cen, tym szanse na skuteczność tych strategii maleje. Listopad i grudzień pokazał już próbkę, ale najciekawsze zapewne jest jeszcze przed nami. Cały czas przypominam wątek zmienności. Ta wciąż jest relatywnie niska i czekamy, aż skoczy w górę. Na rynku dzieją się różne rzeczy, ale są rozciągnięte w czasie. Zmienność dzienna pozostaje niska. Przed nami jest więc czas wzrostu tej dziennej zmienności. Ten trend musi rozregulować wszystko, co było właściwością rynku przez ponad rok wahań w ramach konsolidacji.
Można się wprawdzie zastanawiać, czy akurat teraz jest dobry moment na takie harce, ale już o tym pisałem przed tygodniem. Okoliczności wcale nie są aż tak fatalne. To o czym dowiadujemy się obecnie nie ma już większego znaczenia. Tak jest choćby z szeroko dyskutowanym piątkowym pojawieniem się danych o produkcji przemysłowej w grudniu. Tak, dynamika okazała się słabsza od oczekiwań rynku. Jednak nie oznacza to, że teraz rynek ma reagować na to, że produkcja spadła w ujęciu rocznym o ponad 10 proc. Większość z nas (czasem nieświadomie, po prostu akceptując aktualne ceny) zakładała, że produkcja spadła o ok. 7 proc.