Warto chociażby przypomnieć, że w założeniach budżetu na 2012 r. pierwotnie pisano, że stopa bezrobocia wyniesie 12,3 proc. Przewidywano więc jej spadek w stosunku do 2011 r., podczas gdy większość analityków spodziewała się raczej wzrostu bezrobocia w minionym roku. Rząd w drugiej połowie ubiegłego roku zrewidował nieznacznie swoje stanowisko prognozując najpierw, że bezrobocie wyniesie 12,6 proc. (w czerwcowych założeniach do budżetu na kolejny rok), a następnie podnosząc prognozę do 13 proc. (we wrześniowym projekcie budżetu). Jednak nawet ta ostatnia prognoza okazała się zbyt optymistyczna, gdyż bezrobocie na koniec ubiegłego roku wyniosło ostatecznie, według MPiPS, 13,3 proc.

Patrząc na oficjalne rządowe prognozy rozwoju sytuacji na rynku pracy w bieżącym roku oraz słuchając publicznych wypowiedzi członków rządu na ten temat, wydaje się, że lekcja z ubiegłorocznej pomyłki nie została wyciągnięta. W założeniach do tegorocznego budżetu rząd założył stopę bezrobocia na koniec grudnia 2013 r. na poziomie 13 proc. W mojej ocenie jest to oczywiste niedoszacowanie, ale nawet nie to jest w tym najgorsze. Poważnie martwi bowiem nie tyle niedoszacowanie stopy bezrobocia, ale fakt że ekonomiści rządowi oceniają, iż stopa bezrobocia nie zmieni się w stosunku do grudnia ubiegłego roku (jako punkt odniesienia przyjmują wspomniane powyżej rządowe 13 proc.). Takie założenie świadczy albo o wyjątkowym optymizmie albo o pewnym oderwaniu od rzeczywistości. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że prognoza ta nie została przygotowana w grudniu, kiedy poznaliśmy już dane o znacznie słabszym od oczekiwań wzroście w IV kwartale, tylko nieco wcześniej, niemniej jednak negatywne tendencje na rynku pracy są widoczne w zasadzie od pierwszych miesięcy ubiegłego roku.

Dziwić może niedawna wypowiedź premiera, że w 2013 roku w Polsce stworzonych zostanie 400 tysięcy miejsc pracy

W kontekście znanych już danych makroekonomicznych oraz wyraźnej tendencji na rynku pracy, jeszcze bardziej niż aktualne rządowe prognozy bezrobocia dziwić może niedawna wypowiedź premiera, który zapowiedział, że w 2013 r. stworzonych zostanie 400 tysięcy miejsc pracy. W tym przypadku wystarczy wziąć do ręki kalkulator, aby zdać sobie sprawę, jak dużą dawkę optymizmu zaserwował nam premier. Liczba pracujących w Polsce wynosi około 11,5 miliona, co oznacza, że jej przyrost o owe 400 tysięcy oznaczałby wzrost o 3,5 proc. W 2011 r., kiedy to wzrost PKB wynosił w Polsce 4,3 proc., liczba pracujących wzrosła o 1,2 proc. Skąd więc wzrost tej liczby o 3,5 proc. przy wzroście PKB, w wersji optymistycznej, rzędu 2 proc.? Chyba że nie jest to przyrost netto i, dla pełnej rzetelności, informację premiera należałoby uzupełnić o liczbę miejsc pracy, które w tym samym czasie zostaną zlikwidowane?

Patrząc na sytuację nieco bardziej racjonalnie wydaje się, że w tym roku cudu na rynku pracy jednak nie doświadczymy. Rynek reaguje na to co dzieje się w gospodarce z opóźnieniem wynoszącym dwa-trzy kwartały, a zatem efekty spowolnienia wzrostu gospodarczego w II?połowie ubiegłego roku zaczną tak naprawdę być widoczne właśnie w I połowie tego roku. Ewentualna poprawa koniunktury gospodarczej w II połowie 2013 r., swoje pozytywne odzwierciedlenie na rynku pracy znajdzie więc dopiero w 2014 r. A zatem to właśnie rozpoczynający się rok będzie najtrudniejszy z punktu widzenia sytuacji na rynku pracy. Bezrobocie nie tylko, jak chce rząd, nie utrzyma się na tegorocznym poziomie, ale najprawdopodobniej wzrośnie. W grudniu bieżącego roku wyniesie zapewne nieco poniżej 14 proc., a na koniec I kwartału prawdopodobnie ten poziom przekroczy.