Gra idzie o gigantyczne pieniądze. A jak o pieniądze, to i o władzę. Realną władzę. Rozgrywka toczy się już od kilku lat, choć w mediach przetacza się falami. Teraz wzbiera kolejna. Być może ostatnich z tych istotnych, ponieważ w obecnych warunkach politycznych i ekonomicznych demontaż filaru kapitałowego naszego systemu emerytalnego wydaje się niemal przesądzony.
Wiele wskazuje na to, że długoterminowe reperkusje wygaszenia II filaru (nawet gdy będzie ono stopniowe, rozłożone na wiele lat) są nadal lekceważone, a ryzyko wynikające z tego procesu niedoszacowane przez analityków. Ale któż teraz myśli o perspektywie kilkudziesięciu lat? Społeczeństwo? Ludzie, którzy nagle budzą się w nowej nieznanej im rzeczywistości – końca okresu szybkiej poprawy standardu życia, trudnego dostępu do pracy i kredytu oraz poczucia, że najlepsze już za nimi. Politycy? Żyjący perspektywą najbliższych wyborów i wmawiający społeczeństwu, że nie ma sensu się zastanawiać nad ekonomią (bo jeszcze głowa rozboli!), ponieważ oni zadbają już o nasz przyszły status materialny.
Przekleństwem naszych czasów jest brak u liderów politycznych odwagi do powiedzenia, że bardzo pomyślny ekonomicznie świat lat 90. XX wieku i kilku pierwszych lat XXI wieku przeszedł do historii wraz z kryzysem 2007/2008. I nie wróci już, bo to niemożliwe. Świat się zmienił. Niemożliwe, ponieważ bogata Północ zadłużyła się ponad wszelką miarę. Niemożliwe, gdyż biedne Południe wykorzystało już większość prostych rezerw rozwojowych. Niemożliwe ze względu na szybkie starzenie się bogatych społeczeństw (ale też niektórych z tych biedniejszych, w tym Polski), a postęp naukowo-techniczno-biologiczny nie nadążył za tym procesem.
Dotychczasowy globalny układ sił i powiązań społeczno-ekonomicznych przechodzi do historii, nowy jeszcze się nie ukształtował. W warunkach okresu przejściowego szalenie ważne jest poczucie bezpieczeństwa, w tym bezpieczeństwa ekonomicznego. System emerytalny jest postrzegany przez wielu ludzi właśnie jako jeden z takich filarów bezpieczeństwa finansowego. W całej dyskusji nad przyszłością naszego systemu rzadko pojawia się aspekt minimalizacji ryzyka przyszłego emeryta. Debatuje się nad stopami zwrotu, nad kosztami, nad efektywnością zarządzania składkami emerytalnymi. A dlaczego tak mało mówi się o fundamentalnej zasadzie inwestowania długoterminowego – o dywersyfikacji? I to na kilku poziomach. Pierwszy podstawowy poziom dywersyfikacji już mamy (nie wiadomo, na jak długo): podział na część zusowską i kapitałową. Ten podział sam w sobie stanowi wartość, ponieważ w pewnej mierze uniezależnia wielkość części emerytur od decyzji politycznych. Bo przecież warunki wypłacania emerytur to wynik decyzji ustawodawcy, czyli organów władzy składających się z polityków.
W dyskusji o sensowności istnienia OFE wręcz do roli fetyszu urasta stopa zysku. A przecież wiadomo, że żadna giełda, żaden system inwestycyjny nie są w stanie wypracować takiej stopy zysku, jaką może obiecać polityk odnośnie do waloryzacji emerytur. I to jest największa zaleta – w oczach przyszłych emerytów – ZUS w porównaniu z OFE. Pod jednym warunkiem – finanse publiczne będą w stanie udźwignąć te ciężary. A z tym jest coraz słabiej w bardzo wielu krajach. Ustawowe obniżanie poziomu emerytur to zjawisko typowe dla pogrążonych w długach finansów publicznych w niejednym państwie. I nie jest to tendencja, która może szybko wygasnąć.