Od połowy lutego ta grupa rynków przeżyła mocne odbicie (w którymś momencie +20 proc.). Pozytywny jest fakt, że w tych ostatnich dwóch miesiącach indeks zachowuje się lepiej niż rynki rozwinięte, z którymi przegrywał notorycznie w ostatnich latach. Licząc od styczniowego dołka MSCI EM, jest o ok. 8 pkt proc. lepszy od amerykańskiego S&P 500. Spojrzenie na długoterminowy wykres siły relatywnej sugeruje, że podjęta została próba zmiany negatywnej tendencji (której początki można datować na jesień 2010 r.). Chyba jednak za wcześnie, by uznać ją za definitywny przełom. Dalsze losy emerging markets uzależnione są m.in. od tego, czy na dobre zahamowana została aprecjacja dolara (wzrost notowań USD = słabe surowce = słabe EM). I pod tym względem ostatnie miesiące przyniosły próbę zmiany kierunku trendu, w czym pomogło złagodzenie retoryki Fedu. Ostatnie wypowiedzi szefowej banku Janet Yellen sugerują, że „normalizacja" polityki pieniężnej (czytaj: podwyżki stóp procentowych mogące umacniać USD) będzie postępowała dużo wolniej, niż oczekiwano.
Po pięciu słabych latach w tym roku rynki wschodzące zachowują się lepiej niż rozwinięte (np. USA). Długotrwały okres relatywnej słabości może sugerować, że to właśnie w emerging markets tkwi największy potencjał, choć trudno przesądzić czy ostatnie lepsze zachowanie to już definitywny przełom.